[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pierwszy dzień wiosny, i zostać tam na miesiąc.
Pamiętam, jak zatrzymano nas na drodze, którą jechaliśmy. Mężczyzni w mundurach sprawdzali bagaże
wszystkich podróżnych. Jeden z nich zapytał naszego kierowcę:
- Dokąd jadą ci ludzie?
- Do Mazar-e Szarif, do wielkiego meczetu. Wtedy mężczyzna wyciągnął do niego pudełko:
- Dajcie pieniędzy!
Kierowca bez słowa włożył do pudełka kilka banknotów i ruszyliśmy dalej.
Wahid wynajął samochód na całą podróż. Był dla nas bardzo miły:
- Powiedzcie, jeśli będziecie chciały coś obejrzeć albo pójść do toalety, to się zatrzymamy.
Na początku trasy nie było nic do oglądania, po obu stronach drogi rozciągała się pustynia. Wyglądając przez
okno, zauważyłam dwóch trochę ode mnie starszych chłopców, mogli mieć po czternaście lat, idących z
kałasznikowami. Ponieważ kierowca jechał dalej, jeden z nich wyskoczył przed samochód, dając znać, żeby
się zatrzymał.
- Dlaczego nie zatrzymaliście się?
- Nikt nie kazał się zatrzymywać!
- Zaparkujcie na poboczu i dajcie pieniędzy! Kierowca zrobił, co mu polecono, po czym zwrócił
się do nas:
- Jeśli chce wam się pić, zrobię postój za przełęczą Salang i tunelem. Radzę wam napić się tam wody... To
woda ze śniegu leżącego w górach.
Woda okazała się cudowna, chłodna i przejrzysta, a krajobraz - wspaniały. Domy wyglądały, jakby były przy-
czepione do górskich stoków, ludzie wędrowali w górę i w dół wąską ścieżką wijącą się wśród drzew. Jedliśmy
pyszne baranie szaszłyki. Kierowca twierdził, że nigdzie nie je się tak dobrze jak na północy.
Po obiedzie ruszyliśmy w dalszą drogę, a tuż przed Pul-e Chomri zobaczyłam dom moich marzeń, taki, jaki
zawsze rysowałam, kiedy byłam małym dzieckiem. Zbudowany z szarego kamienia stał pośród zieleni, a
z komina leciał dym, obok była owczarnia i studnia. Chciałabym mieszkać tam, w dolinie, pośród drzew,
w spokoju i ciszy. Było tam tak pięknie! Wahid wyjaśnił, że miasteczko, przez które będziemy przejeżdżać,
nazywa się Daszt-e Kilagaj.
W pewnej chwili kierowca powiedział do Wahida:
- Daj mi zegarek swój i matki. Wszystkie zegarki, jakie macie na ręku.
Mama zapytała dlaczego, a on odparł:
- Jeśli ma pani biżuterię, to lepiej, żeby mi ją pani oddała, bo niedługo dojedziemy do miejsca, gdzie rabusie
mogą zatrzymać samochód i zabrać wszystko.
Schował zegarki i biżuterię do bagażnika i ruszył, dodając gazu.
- Jeśli ktoś rzuci kamieniem, to nie przejmujcie się, nie będę się zatrzymywał. Zauważyłam rabusiów, ale
kiedy ich mijaliśmy, byli już zajęci innym samochodem.
Przy wjezdzie do miasta wisiał duży transparent: Witamy w Mazar-e Szarif . Ludzie, których widzieliśmy z
okien samochodu, byli Uzbekami. Nosili tradycyjne stroje, to znaczy grube brązowe koszule, zwane gopicza, i
okrągły, bardzo długi turban. W Kabulu spotkałam kilku Uzbeków, ale wtedy wydawało mi się, że mają nieco
mongolski wygląd. Nie wszystkie kobiety były w burkach, niektóre nosiły chusty, inne w ogóle żadnej zasłony.
Pojechaliśmy do hotelu, żeby odpocząć po podróży. W mieście było tyle ludzi, że mało brakowało, a nie
znalezlibyśmy pokoju dla całej czwórki. Wahid odbył rozmowę z właścicielem i dostał to, czego chciał.
Wahid lubił narzucać swoją wolę. Czasem kłócił się z Szakilą, a potem przez dwa czy trzy dni ze sobą nie
rozmawiali. Rodzice jednak nic o tym nie wiedzieli. To były ich sprawy i siostra nie chciała mamie zawracać
głowy. Mnie Wahid traktował inaczej. Chodził ze mną na plac zabaw pojezdzić na samochodzikach i ciągle
robił mnie i kuzynkom jakieś kawały. Pokazywał nam widokówki ze zdjęciami indyjskich gwiazd filmowych,
podświetlał je latarką i kazał nam płacić po pięć afghani, jakbyśmy były w kinie. Albo udawał, że ma konta
w banku, i wyłudzał od nas pieniądze w zamian za nieprawdziwe czeki. Daud wymyślał mu w żartach od
[ Pobierz całość w formacie PDF ]