[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wyjścia niż utrzymywać tę fikcję, zwłaszcza na wypadek,
gdyby moja matka albo Sophie wpadły do mnie nie
spodziewanie i wdały się z nimi w rozmowę. To zaś
oznaczało, że musieli mnie oglądać w tych samych
luznych, nijakich ciuchach, w których chodziłam do
pracy, żeby podtrzymywać iluzję.
Oznaczało to również, że kiedy przyjechał po mnie
Tolkien, w lipcu, swoją efektowną opiętą kieckę (wy
brałam styl seksowny, ale nie wyzywający, i jestem
pewna, że z dobrym skutkiem) musiałam ukryć pod
długim workowatym płaszczem z jedwabnej tkaniny
zwanej szantungiem; znalazłam go w sklepie z używaną
136
odzieżą i wiem, że takie płaszcze nosiły w latach pięć
dziesiątych żony polityków, które nie chciały wzbudzać
zainteresowania swoim brzemiennym stanem.
- Nie będzie ci w tym za gorąco? - spytał troskliwie
Tolkien, kiedy zamknęłam za sobą drzwi.
- Nie, skąd - odpowiedziałam, mijając otwarte drzwi
Marcusów.
Uraczyłam pana i panią Marcus przyjacielskim uśmie
chem, wypowiadając bezgłośnie: zwykły przyjaciel",
a myśląc: Wy głupie stare osły! Gdyby nie wy, nie
musiałabym paradować w tym ochydztwie".
- Naprawdę, Tolkien - zapewniłam go - na pewno się
nie zgrzeję. Chodzi o to, że latem w niektórych miejscach
tak przesadzają z klimatyzacją, że muszę mieć na sobie
coś ciepłego, dopóki nie przystosuję się do temperatury
otoczenia. Jak tylko dotrzemy tam, dokÄ…d idziemy, wy
starczy chwilka i będę mogła się tego pozbyć.
Oczywiście również z powodu Marcusów, kilka go
dzin pózniej tego samego wieczoru, zdecydowawszy
przedtem, że chętnie posłucham jeszcze raz Beatlesów,
jeśli dostarczą mi pretekstu do potrzymania Tolkiena za
rękę czy cokolwiek innego, kiedy zapytał mnie, czy chcę
wracać do domu, byłam zmuszona odpowiedzieć radoś
nie: Och, a nie możemy pojechać do ciebie?"
Tolkien, po raz pierwszy odkąd go poznałam, wy
glądał na zmieszanego.
- Ale twoje mieszkanie, Jane, jest takie przytulne,
a moje, no wiesz, jak to zwykłe kawalerskie mieszkanie...
- No, no... - Pogroziłam mu palcem. - Czy to nie ty
powiedziałeś, że pokażesz mi swoje, jeśli ja ci pokażę
moje?
Dotrzymał więc słowa.
Okazało się, że kawalerskie" znaczy nijakie, bez
charakteru. Jasne, że były tam stoły i krzesła i różne
inne meble, jak również nieodzowna, po męsku per
fekcyjna aparatura nagłaśniająca, z niepoliczalną ko-
137
lekcją kaset i płyt CD. Nie było natomiast nic charakterys
tycznego na ścianach i, poza świątynią muzyki spod
znaku testosteronu, wszystko sprawiało wrażenie tym
czasowości, jakby mogło pójść z dymem w każdej chwili,
a właściciel nawet nie mrugnąłby okiem.
- No wiesz - powiedział, nalewając mi kieliszek wina,
gdy możliwie najuprzejmiej skomentowałam nijakość
wnętrza - człowiek nigdy nie wie, kiedy będzie musiał
zwinąć manatki.
- Rozumiem. - To wyjaśniało wszystko. - Twoja praca
zmusza cię do częstych przeprowadzek.
- Niezupełnie. Dopóki się skutecznie maskuję, nie
mam potrzeby przenosić się z jednego bezpiecznego
domu do innego bezpiecznego domu.
- A tu wprowadziłeś się niedawno?
- Nie. JakieÅ› dwa lata temu.
- Aha.
- Widzisz, czasami człowiek przechodzi w swoim
życiu okres, kiedy wie, że jest w stanie przejściowym, jak
gąsienica w drodze do czegoś lepszego. - Spojrzał na
mnie znacząco. - Mam wrażenie, że kilka ostatnich lat
mojego życia upłynęło w strefie oczekiwania.
Ostatecznie nie miało żadnego znaczenia, że wszystkie
jego meble, nawet te w sypialni, były niczym więcej niż
sprzętami użytkowymi. Ostatecznie liczyło się tylko to, że
Tolkien doprowadził mnie do orgazmu, który sprawił, że
zdrętwiały mi palce stóp, oczy znieruchomiały z niedo
wierzaniem i wiarą zarazem, i że mogłam tam być
i widzieć, że to samo dzieje się z nim.
Wiedziałam, że nie będzie łatwo utrzymać sytuacji,
w której moje dwa byty, ciężarnej i nieciężarnej, toczyłyby
się pomyślnie i równolegle, ale byłam jeszcze bardziej
zdecydowana spróbować.
- Hej, twoje dziecko jest trochę mało ruchliwe, co?
Jesteś pewna, że wszystko z nim w porządku?
138
- Co ty, do diabła, wyrabiasz?
Stan z księgowości podkradł się do mnie bezszelestnie,
kiedy przeglądałam kwartalne wyniki sprzedaży ostat
niego dzieła Colina Smythe'a. Objął mnie od tyłu, bezczel
nie gładząc po brzuchu.
- Próbuję wyczuć wczesne ruchy płodu.
Co my, ciężarne kobiety, musimy znosić!
- Moje dziecko jest spokojne i subtelne.
- Ale myślałem, że u wszystkich chudych lasek daje
się wyczuć ruchy dziecka bardzo wcześnie.
- A skąd ty możesz wiedzieć takie rzeczy?
- Moja siostra jest chuda i jej dziecko zaczęło się ruszać
pod koniec czwartego miesiÄ…ca, jak w zegarku.
- Aż trudno uwierzyć, że członkom twojej rodziny
pozwala się płodzić dzieci. Powinien być na to jakiś
paragraf. - Kurczę! Kiedy czytałam o pierwszych ruchach
płodu, wiedziałam, że to będzie jeden z najtwardszych
orzechów do zgryzienia. Nie wyobrażałam sobie tylko, że
może mnie to dotknąć, dosłownie, w tak wstrętny sposób.
- I trzymaj te łapy przy sobie! - powiedziałam, od
pychając jego obleśne ręce.
Stan z księgowości potwornie mnie zdenerwował, ale
też dał mi do myślenia. Z braku bardziej typowych
dowodów na istnienie płodu, jak choćby kopanie, które
mogliby poczuć inni, dobrze by było, gdybym jednak
miała do zaoferowania coś namacalnego. Mając nadzieję,
że wpadnę na jakiś genialny pomysł, zadzwoniłam z sa
mego rana do Dodo i powiedziałam, że nie przyjdę do
pracy z powodu krwawienia z nosa, którego po prostu nie
jestem w stanie zatamować, dla zobrazowania dodając
całkiem zmarnowaną białą jedwabną bluzkę. Potem po
gnałam do przychodni prenatalnej, którą kiedyś przypad
kiem zauważyłam. Pomyślałam, że to równie dobre
miejsce jak każde inne na poszukanie pomysłów.
Prawdę mówiąc, nie byłam nawet pewna, co spodzie-
139
wam się lub mam nadzieję znalezć. Wiedziałam jedynie,
że pewnego dnia Stan z księgowości może zażądać
dowodu na istnienie mojego dziecka, a przychodnia
prenatalna zdawała się właściwym miejscem na wybada
nie, czego - poza wielkimi tłustymi brzuchami - używają
inne kobiety jako dowodu na to, że rośnie w nich
autentyczne życie.
- Czy mogę w czymś pomóc? - zapytała pielęgniarka
z recepcji, gdy weszłam do zatłoczonej poczekalni.
- Och... nie. - Rozejrzałam się dookoła w poszukiwa
niu wolnego krzesła.
- Nie przyszła pani na wizytę u lekarza?
- Boże, nie.
O! Wypatrzyłam jedno miejsce!
- Więc przyszła pani w sprawie...? - Nie doczekaw
szy się odpowiedzi na zawieszone w próżni pytanie,
musiała uznać, że do niej należy podtrzymanie roz
mowy. - Może po kogoś innego?
- Właśnie. - Dzgnęłam wskazującym palcem powiet
rze.
Zaczęłam grzebać w kolorowych magazynach wyłożo
nych na tandetnym drewnianym stoliku. Boże! Dlaczego
Reese Whitherspoon jest w każdym tytule z tego miesią
ca? Przypomniałam sobie, że miałam tu zbierać informa
cje, a nie czytać za darmo czasopisma.
- Dzień dobry - zwróciłam się promiennie do bardzo
ciężarnej pani, która siedziała obok mnie. - Długo tu już
pani przychodzi, prawda?
Próbowała na mnie nie patrzeć, jak gdybym była
jakimś skończonym dziwadłem.
- Eee, tak, przychodzę tu tak długo, jak długo jestem
w ciąży.
- Aha. Rozumiem. - Niezbyt zachęcające, prawda?
Czułam, że nad tą będę musiała ciężko popracować. - Nie
ma pani wrażenia - będąc na tak zaawansowanym etapie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]