[ Pobierz całość w formacie PDF ]
gorączkowo chłopaków. To szark. A skoro skóra srebrzysta, znaczy samiec.
No i? Jegorow czubkiem buta trącił martwe zwierzę w głowę, obejrzał
sterczące z pyska długie na palec kły i odwrócił się do Smirnowa.
Ten jednak miał gdzieś kły. Przytrzymując karabin jedną ręką, coś już
mamrotał do radia. Pewnie zdawał sprawę dowódcy.
Samce zimą nikogo nie wpuszczają na swoje terytorium, dopiero bliżej lata
odchodzą do samic. Wszedłem na schody i ostrożnie zajrzałem w drzwi. Ma
ktoś latarkę? No to idzcie przodem, będę osłaniał.
Tak jak przypuszczałem, w środku nikogo nie było. Trupów na szczęście też.
A i szarkami nie woniało w sieni bo to i przeciągi, i nory tych stworów znajdują
się raczej pod ziemią i mogą sięgać dziesięć metrów w głąb. Nie trzeba było więc
szukać innego miejsca. Po sprawdzeniu korytarza weszliśmy do jednego z mieszkań
na trzecim piętrze, wyrzuciliśmy szybko śnieg na klatkę schodową i zasłoniliśmy na
moją prośbę okna brezentem. Nie można powiedzieć, żeby trafiły się nam
pięciogwiazdkowe apartamenty, ale w porównaniu z noclegiem na dworze można to
było uznać za kurort.
Po co to? Smirnow spojrzał na brezent z dezaprobatą, zatrzaskując
karabińczyk na zaworze kaloryfera i rzucając kawał długiej liny pod okno.
Przenocowalibyśmy w śpiworach.
Materiał jest czarny, w ciemności za cholerę go nikt nie dojrzy, a po co ma
ktoś nas namierzyć, jeśli się przypęta nocą na osiedle? nie zgodziłem się z nim.
Zostawiamy, jak jest uciął Generałow. Jegorow, rozmieść alarmy
między parterem i pierwszym piętrem i między drugim a trzecim. Smirnow, ty
ubezpieczasz.
Dolnego nie maskować? spytał Jegorow.
Nie. I zamknij przejście na czwarte piętro. Czerkiesow, obejmij wartę.
Zmiana co dwie godziny. Jakubow i Brylski do kuchni. Ubezpieczacie posterunek
przy wejściu. Zmiana co półtorej godziny. Wszystko jasne? Do roboty.
Nie odpoczywając jeszcze, uważnie obejrzałem pokój. To było zwyczajne
betonowe pudełko, nawet bez linoleum. Nie znalazłem nic podejrzanego,
przeszedłem więc do kuchni. Tutaj też wszystko w porządku. Wprawdzie pachniało
cokolwiek szarkami, ale od tego się nie umiera.
Wracając, zajrzałem jeszcze do łazienki i ubikacji, wziąłem leżący przy
wejściu plecak, zarzuciłem na ramię.
Cóż, powinienem się gdzieś umościć.
Przecisnąłem się obok stojącego w drzwiach wartownika, postanowiłem nie iść
daleko w głąb pokoju, rozłożyłem karimatę. Tutaj nie powinno tak ciągnąć od okna.
A i wejście widać lepiej.
Rzecz jasna, nikt od razu nie poszedł spać. Piotr żarliwie reanimował
ukochany laptop, Alina łaziła po pomieszczeniu i maczając dłoń w słoiku z zieloną
farbą, malowała po kątach jakieś dziwne symbole. Magii się w tym nie czuło, ale jak
powiadają: wprawdzie nie pomoże, ale i nie zaszkodzi. Niech rysuje, ma
przynajmniej zajęcie.
Ludzie Generałowa bez zbytniego pośpiechu rozkładali na podłodze karimaty,
a dowódca co i rusz zachęcał ich do społecznie użytecznego wysiłku. Kiedy wreszcie
się upewnił, że wszystkie polecenia zostały wykonane, sprawdził posterunki i kazał
wyjąć butlę z gazem. To bardzo dobrze, bo nie zaszkodzi trochę się rozgrzać, a i
gorąca herbata się przyda.
Może byśmy zajęli chociaż dwupokojowe? zamruczał niezadowolony
Brylski. Po co się cisnąć w kawalerce?
Jest dobrze. Ciasno, ale krzywdy nikt nie ma. Generałow nalał do kubka
wrzątku, wrzucił kostkę rozpuszczalnego kakao. Powietrze szybciej się ociepli i w
ogóle zmień Jakubowa, niech zje kolację.
Tak jest. Sposępniały Brylski wyniósł swoje rzeczy do kuchni.
Jak samopoczucie? Generałow przykucnął obok klnącego pod nosem
Wołkowa.
Naukowiec wyjął właśnie akumulator laptopa i oglądał stopione styki.
Zdechł rzucił ze złością.
Jak twoje samopoczucie? uściślił Władimir.
Ja nie zdechłem odparł Piotr, wyjął z teczki narzędzia i drżącymi ze
zmęczenia rękami zaczął rozkręcać urządzenie. Jak na razie.
A ty, Alina? Generałow wstał, upił łyk kakao.
Nie podoba mi się tutaj odparła. Mam cały czas wrażenie, że zaraz
zdarzy się coś strasznego. I zapach... Czuć krew...
Uspokój się, wypij gorącej czekolady. Władimir ujął Alinę za ramiona,
posadził ją na karimacie, włożył jej w dłoń kubek z aromatycznym napojem.
Wszystko będzie dobrze, to po prostu nerwy.
Od zapachu samopodgrzewających się konserw, które pootwierali ludzie
Generałowa, pociekła mi ślinka. Szybko przegryzłem jakiś pasztet z suchego
prowiantu, uzupełniłem połową tabliczki czekolady, a wszystko zapiłem kubkiem
kawy. Uf, dopiero zacząłem się rozgrzewać, ale palców u nóg jeszcze nie czułem.
Brylski, ty dokąd?! wściekł się Władimir, kiedy tamten cichutko
wyśliznął się na korytarz.
Muszę się odlać.
Co za przedszkole nachmurzył się Generałow. Smirnow, idz z nim.
Tylko piętra nie opuszczajcie. I żeby nikt się nie ruszał w pojedynkę!
A co tutaj się może stać? Brylski wzruszył ramionami, ale rozkazu
posłuchał. Wala, szybciej, nie mam pęcherza z gumy, zaraz pęknę.
Twój problem prychnął Smirnow, wziął karabin i wyszedł na klatkę
schodową.
Duchy martwych, duchy żywych. Alina nagle skoczyła na równe nogi,
upuszczając na podłogę kubek z kakao. Stój, nie odlatuj! Poczekaj!
Kto?! Wołkow wzdrygnął się.
Dusza! Moja dusza! Trzymajcie! Dziewczyna rzuciła się do
zabezpieczonego brezentem okna, ale Czerkiesow stanął jej na drodze, zwalił
oszalałą z nóg.
Puśćcie! Puśćcie! zawyła Alina, próbując walczyć długimi paznokciami.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]