[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Za fasolą słychać było powolne, równe kroki; w minutę potem otworzyły się drzwi od
sionki, tak niskie, że wchodzący przez nie człowiek wysoki musiał pochylić głowę. Wszedł i
jednym rzutem oka objął wszystko: pokoik z niskim sufitem, zielonym piecem i cętkami
czerwonymi na błękitnawych ścianach, trochę nie dojedzonej kaszy na talerzach, cztery osoby
przy stole zasłanym ceratą, pęk rezedy na komódce. Klara z różowym obłokiem na twarzy,
ale dość rezolutnie rzekła do ojca:
Tatku, pan Juliusz Przyjemski, mój znajomy.
A do gościa:
Ojciec mój...
Wygrycz wstał i wyciągając do przybyłego długą, kościstą rękę wymówił:
Bardzo mi przyjemnie... Niech pan będzie łaskaw usiąść... bardzo proszę...
Klara zaś, już bez rumieńca, spokojnie, z uśmiechem trochę rozchylającym usta, zdjęła ze
stołu naczynia i ze stosem talerzy w ręku wyszła do kuchenki, wzrokiem ukazując siostrze,
aby zabrała karafkę z wodą i ceratę. Spod zdjętej ceraty ukazał się stół jesionowy okryty siat-
ką z białej bawełny. Staś postawił na nim szklankę z rezedą, zdjętą z komody.
Kiedy Klara po upływie kilku minut wróciła z kuchenki, uradowało ją ożywienie, z którym
ojciec rozmawiał z gościem. Musiał to być czarodziej prawdziwy, skoro potrafił w czasie tak
krótkim zetrzeć z twarzy człowieka zmęczonego i chorego wyraz apatii i skwaszenia. Zapy-
tywał go był o miasto, w którym stary kancelista spędził całe życie, i tym sposobem dotknął
od razu przedmiotu najprawdopodobniej dobrze znanego mu i nieobojętnego. Wygrycz mówił
obszernie o ludności miasta, różnych jej warstwach, stopniu zamożności każdej z nich. Mowa
jego, zrazu powolna i trudna, jak bywa z ludzmi odzwyczajonymi od prowadzenia rozmów,
stała się po kilku minutach dość ożywiona; przy tym w ciemnych oczach był wyraz rozsądku,
a kościste ręce czyniły niekiedy gest energiczny. Z takim gestem, wytłumaczywszy gościowi
stosunki wewnętrzne miasta, rzekł:
Bieda w górze, bieda pośrodku, bieda na dole. Wiele brakuje do dobrego wszędzie i każ-
demu. Ale niech mi pan dobrodziej wybaczy, jeżeli powiem, że wina w tym po trosze takich
ludzi możnych i pewno rozumnych, jak książę Oskar...
Urwał, zawahał się.
Niech pan dobrodziej będzie łaskaw przebaczy, bo może nie powinienem tego mówić
przed sekretarzem i podobno przyjacielem księcia...
Ale owszem z niejaką żywością przerwał Przyjemski owszem! jestem przyjacielem
księcia i dlatego właśnie nadzwyczaj interesuje mię opinia, której książę tu używa. Będę na-
wet prosił pana bardzo o wytłumaczenie, w czym pan widzi tę winę?
Wygrycz uczynił na wąskiej kanapce poruszenie żywe.
W czym wina? zawołał ależ panie dobrodzieju, to rozumie się samo przez się! Prze-
ważna część dóbr książęcych znajduje się w tych stronach; w samym mieście posiada on pa-
łac zbudowany przez jego dziada czy pradziada... Jest on tak możnym, posiada takie imię, że
gdyby żył pomiędzy nami, gdyby nas znał, gdyby wchodził w stan rzeczy i ludzi, każde
jego słowo mogłoby być poparciem, oświeceniem, każdy czyn błogosławieństwem... Przepra-
szam pana dobrodzieja, ale sam rozkazałeś mi mówić... Książę buja po świecie...
Przyjemski wtrącił z cicha:
Od pięciu lat tylko nie był tu wcale. Przedtem mieszkał dość długo w dobrach swoich
tutejszych, a po części w tym pałacu...
Wygrycz rozkładając ręce zawołał:
I jakby go nie było!... Wtedy także było tak, jakby go nie było!...
100
Oczy mu świeciły, na wąskich ustach wyraz ironii zastąpił poprzednie skwaszenie. Czuć w
nim było teraz coś gorzkiego i ciężko przecierpianego; może niechęć pomiędzy klasową, mil-
czącą zawsze i która wybuchała, może urazę do ludzi możnych, mającą naturę głębszą. Przy-
jemski siedział na krzesełku jesionowym, z głową trochę pochyloną i z kapeluszem w spusz-
czonym ręku. Postać jego, w czarnym półfraku wykwintna i zgrabna, profil z wypukłymi
brwiami i cienkimi wargami pod złotawym wąsem odbijały w sposób zadziwiający od tła
[ Pobierz całość w formacie PDF ]