[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Ze spuszczonymi powiekami milczała chwilę, a potem bardzo cicho zapytała znowu:
 A Józio?
 Czyż babunia nie wie?...  wyrwał się znów Stanisław, ale Jadwiga znowu za połę sur-
duta go pociągnęła, a Aleksander głośno zagadał:
 Babunia przecież wie, że Józio pięć lat już temu ze swoim pułkiem w dalekie bardzo
strony wyszedł...
 W dalekie strony!... wyszedł!... Jezus, Ma...  zabełkotała stara i wnet wyprostowawszy
się poprawiać się zaczęła:
 Wiem, a naturalnie, że wiem! Męka, nędza, utrapienie, śmierć, zgryzota! Jakże to może
być, abym ja, matka, o takiej rzeczy... z pułkiem w dalekie strony wyszedł!... pięć lat temu!
Wiem! Jezus, Maria! Wiem, wiem, wiem, wiem...
Długo ze wzrokiem wbitym w ziemię i silnie splecionymi na kolanach rękami ten jeden
wyraz szeptała, aż umilkła, i zaciśnięte jej wargi, wraz z końcem nosa, to w prawo, to w lewo
nieustannie poruszać się zaczęły. Gdyby nie to poruszenie się warg i nosa, które na twarz jej
rzucało wyraz zjadliwy i zarazem rozpaczny, można by mniemać, że skamieniała. Nie czuła,
jak po skończonej wieczerzy Jadwiga i Ginejkowie ręce jej całowali, nie widziała, jak wszy-
scy troje ze sprzątniętym ze stołu naczyniem do kuchni wyszli, nie słyszała wyraznie tu jed-
nak z kuchni dochodzącej a nieustannej ich rozmowy. Czasem łza jak groch ciężka i gruba
spod spuszczonej powieki na splecione ręce jej upadła, czasem z warg zaciśniętych wydobyło
się mruczenie, w którym dosłyszeć było można:  Zmierć! klęska! wstyd! zgryzota! zginienie
zdrowia i życia! Ale siedziała nieruchoma i nieruchomo, sztywnie stał za nią w kącie pokoju
33
biały szkielet bez głowy, który był z rana wytwornie ubraną damą. Nie poruszyła się też
wcale, a szkielet znowu wyprostował się jakby ze zdziwienia, gdy troje młodych ludzi wró-
ciwszy do pokoju pod ścianą na trzech krzesłach usiadło w ten sposób, że Jadwiga znajdo-
wała się pomiędzy dwoma rześkimi i przystojnymi chłopcami, z których jeden za rękę ją
trzymał i często w samą twarz jej spoglądał. Jakby przez uszanowanie dla tej skamieniałej
postaci w kawowej sukni i białym czepku przy stole siedzącej, z cicha pomiędzy sobą szepta-
li:
 Pamiętasz, Jadziu, jakeście parę razy do nas na święta na wieś przyjeżdżali? Maleńki był
nasz domek. Na pięćdziesięciu morgach gruntu pałacu mieć nie mogliśmy. Ale jak nam we-
soło było! Ty byłaś jeszcze małą dziewczynką...
 A ileż wy jesteście ode mnie starsi?
 Ja dwadzieścia pięć lat skończyłem, a Oleś ode mnie o półtora roku starszy...
 Więc tylko rok od Olesia młodszą jestem...
 Wtedy miałaś może lat trzynaście... Obydwaj ojcowie nasi żyli...
 I rady z nami dać nie mogli, takie swawole wyprawialiśmy zawsze, ile razy zebraliśmy
się do kupy.
 I ty, Jadziu, byłaś swawolną! Pamiętasz, cośmy w te święta, u nas na wsi, dokazywali...
 A pamiętasz, ileśmy to umieli piosenek różnych... Czy potrafiłabyś jeszcze choć jedną
zaśpiewać?
 Potrafiłabym. Pamiętam wszystkie choć już od niepamiętnych czasów nie śpiewałam.
Ale często, kiedy w nocy sama jedna przy robocie siedzę, na pamięć mi one przychodzą, wte-
dy powtarzam je w myśli i o was wspominam...
 Wspominałaś czasem o nas?  w oczy jej patrząc zapytał Aleksander.
 A Stanisław, rozmarzony, z cicha nucić zaczął:
Anioł pasterzom mówił...
Aleksander zawtórował głośniej:
Chrystus się nam narodził...
Przy trzecim wierszu z silnymi, barytonowymi ich głosami zmieszał się cienki, ale czysty
głos Jadwigi.
Zstąpił Pan chwały wielkiej,
Uniżył się wysoki;
Pałacu kosztownego żadnego
Nie miał zbudowanego.
Pan wszego stworzenia...
Pieśń coraz głośniej, coraz razniej przez trzy głosy wyśpiewywana przepełniła ściany izby i
przez okna wydobyła się na duży, cichy dziedziniec, gdzie pomiędzy ziemią usłaną śniegiem
a niebem gwiazdami usianym połączyła się z wychodzącymi zza innych okien takimiż samy-
mi dzwiękami. U ślusarza Michała, u szewca Jerzego i w innym jeszcze miejscu, i w innym tę
samą pieśń śpiewano, i tę samą, jakby dla wtóru, grała na fortepianie panna Karolina. Wkrót-
ce z tym śpiewnym, przytłumionym szmerem połączył się poważny i w mroznym powietrzu
donośnie rozlegający się dzwięk dzwonów kościelnych.
 Na Pasterkę dzwonią  zauważył Aleksander i ku zdziwieniu swemu spostrzegł, że Jadwi-
ga patrząc na okno parsknęła śmiechem.
34
Tuż za oknem ukazał się futrzany kołnierz, z którego wyrastała wielka twarz, wysokim gar-
nirowaniem kaptura otoczona, i zabrzmiał głos na bardzo wysoki ton nastrojony a wyraznie
do pokoju dochodzący:
 Moje uszanowanie pannie Jadwidze! A panna Jadwiga z kawalerami miłe chwile spędza!
 Spędzam!  ku oknu podbiegając z żartobliwą wesołością odkrzyknęła Jadwiga.
 A na służbę bożą nie pospiesza?
 Jutro pospieszę!
 Dziś by trzeba, koniecznie dziś... Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie! Niech panna Jadwiga
dobrze to sobie pamięta.
 Winszuję pani świąt!  zawołała znowu Jadwiga.
 Na jutro powinszowanie! Teraz pora na służbę bożą spieszyć, nowonarodzone Dzieciątko
witać! Biegnę, lecę, a pannie Jadwidze wesołej zabawy życzę! Moje uszanowanie! Moje
uszanowanie!
 Dobranoc pani! [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • projektlr.keep.pl