[ Pobierz całość w formacie PDF ]
widząc włóczęgę zataczającego się w jej stronę, wykrzykującego jej imię? Pra-
wdopodobnie uciekłaby. Albo gorzej, sięgnęłaby mi do piersi, chwytając serce
uściskiem woli i wyzwoliłaby mnie z mąk, zanim zdołałbym powiedzieć o niej światu.
Dlatego szedłem za nią cicho jak pies tam, gdzie prawdopodobnie było jej
mieszkanie. Przebywałem w jego pobliżu przez następne dwa i pół dnia, niezbyt
zdając sobie sprawę z tego, co robię. Moje rozterki były śmieszne. Tak długo jej
szukałem, a teraz, mając ją w zasięgu ręki, nie odważyłem się podejść. Może
bałem się śmierci?
Teraz tkwię w Amsterdamie, w tym śmierdzącym pokoju, piszę testament i
czekam, aż Koos przyniesie mi jej klucze. Nie boję się już śmierci. Prawdopodobnie
nie podszedłem do niej z powodu próżności. Nie chciałem, by ujrzała mnie
załamanego i opuszczonego, pragnąłem przyjść do niej czysty, jak wyśniony
kochanek.
Kiedy czekałem, przyszli po nią.
Nie wiedziałem, kim są. Dwaj mężczyzni w prostych ubraniach. Nie byli
policjantami, wyglądali na zbyt ugrzecznionych. Nie opierała się. Szła z uśmiechem.
Przy pierwszej okazji wróciłem do tego domu trochę lepiej ubrany,
dowiedziałem się, które mieszkanie jest jej, i włamałem się tam. Było urządzone
bardzo skromnie. W kącie pokoju stał stół, przy którym pisała pamiętnik. Usiadłem i
zacząłem czytać. Kilka kartek zabrałem z sobą. Nie wyszła poza pierwsze siedem lat
życia.
Zabrałem też trochę jej ubrań, tylko te, które nosiła w czasie naszego związku.
Nic intymnego, nie jestem fetyszystą. Chciałem tylko pamiątki po niej, bym mógł ją
sobie łatwiej wyobrażać. Pomyślałem jednak, że nigdy nie spotkałem człowieka, który
lepiej wyglądałby jedynie we własnej skórze.
Tak utraciłem ją po raz drugi. Tym razem nie z winy okoliczności, a z powodu
własnego tchórzostwa.
Pettifer przez cztery tygodnie nie zbliżał się do domu, w którym trzymali panią
Ess. Dostawała niemal wszystko to, o co prosiła, z wyjątkiem wolności, a o nią
zwracała się w bardzo abstrakcyjny sposób. Nie interesowała się ucieczką, choć to
byłoby bardzo łatwe do przeprowadzenia. Raz czy dwa Jacqueline zastanawiała się,
czy Titus zdradził pilnującym jej dwóm mężczyznom i kobiecie, do czego jest zdolna;
nie sądziła, by to zrobił. Traktowali ją tak, jakby była po prostu kobietą, która wpadła
w oko Titusowi.
Mając swój pokój i dowolną ilość papieru, zaczęła pisać wspomnienia.
Lato się kończyło, noce były coraz chłodniejsze. Czasem, by się ogrzać, kładła
się na podłodze (poprosiła o usunięcie łóżka) i zmuszała ciało do falowania. Bez
seksu stało się dla niej znowu tajemnicą. Zrozumiała po raz pierwszy, że miłość
fizyczna umożliwiła badanie najbardziej osobistych, lecz także najmniej znanych
aspektów jej istoty; jej ciała. Najlepiej pojmowała siebie, gdy obejmowała kogoś
innego. Gdy spoczywały na niej czyjeś wielbiące, łagodne usta. Znów myślała o
Vassim; na wspomnienie o nim piersi falowały niczym góry podczas trzęsienia ziemi,
przez brzuch przebiegały ogromne fale. W jego pamięci była płynna, dlatego topiła
się, wspominając go.
Myślała o kilku spokojnych chwilach swojego życia. Miłość fizyczna usuwająca
ambicję i próżność poprzedzała zawsze te kruche momenty. Może były i inne
sposoby, lecz mało o nich wiedziała. Jej matka powtarzała zawsze, że kobiety, będąc
bardziej pogodzonymi ze sobą niż mężczyzni, potrzebują mniej odskoczni od
cierpień. Ona tego nie zauważyła. Jej życie było pełne cierpień, lecz niemal
pozbawione sposobów ochrony przed nimi.
Porzuciła pisanie pamiętnika po dojściu do dziewiątego roku życia. W dniu
przybycia Pettifera spaliła kartki w ognisku rozpalonym na środku pokoju.
"Mój Boże - pomyślała - to nie może być uosobienie potęgi".
Pettifer wyglądał zle, zmienił się tak, jak jej dawny przyjaciel zmarły na raka.
Przed miesiącem tryskał zdrowiem, teraz zapadał się w sobie, pożerany od środka.
Przypominał cień człowieka; skórę miał szarą i poplamioną. Jedynie oczy błyszczały
mu niczym u wściekłego psa. Ubrany był nieskazitelnie, jak na ślub.
- J.
- Titus.
Obejrzał ją od stóp do głów.
- Dobrze się czujesz?
- Tak, dziękuję.
- Dają ci wszystko, czego chcesz?
- Doskonali opiekunowie.
- Nie opierałaś się.
- Opierałam? Czemu?
- Przebywaniu tuaj. Zamknięciu. Po Lyndonie liczyłem się z następną rzezią
niewiniątek.
- Lyndon nie był niewiniątkiem, Titusie. Ci tutaj są. Nic im nie powiedziałeś.
- Nie uważałem tego za konieczne. Czy mogę zamknąć drzwi?
Był jej porywaczem, lecz przyszedł tu jak poseł do obozu większej potęgi.
Podobało jej się to, że tak się zachowuje, tchórzliwie, lecz i z dumą.
- Kocham cię, J. I boję się ciebie. Prawdę mówiąc, kocham cię dlatego, że się
boję. Czy to normalne?
- Nie sądzę.
- Ani ja.
- Dlaczego tak zwlekałeś z przyjściem?
- Musiałem uporządkować pewne sprawy. Inaczej po moim odejściu
nastąpiłby chaos.
- Wyjeżdżasz?
Spojrzał na nią z twarzą nagle zmienioną.
- Mam nadzieję.
- Dokąd?
Nadal nie domyślała się, co sprowadza go do niej, co spowodowało, że
porządkuje wszystkie sprawy, prosi o wybaczenie niczego nieświadomą, śpiącą
żonę, pali za sobą wszystkie mosty.
Nadal nie domyślała się, że przyszedł tu umrzeć.
- Zredukowałaś mnie, J. Zredukowałaś do zera. Nie mam dokąd iść.
Rozumiesz?
- Nie.
- Nie mogę żyć bez ciebie... - wyznał. Brzmiało to strasznie banalnie. Nie mógł
zdobyć się na większą oryginalność?! Omal nie skwitowała śmiechem trywialności
tego stwierdzenia.
Nie skończył jednak.
-... i na pewno nie mogę żyć z tobą. - Nagle zmienił ton. -Przyprawiasz mnie o
[ Pobierz całość w formacie PDF ]