[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Nie, musisz mnie wysłuchać!  uniósł się.  SeeReal wynalazł substan-
cję zwaną naterskine. Dalsze badania doprowadzą ich do czegoś, co nazywa się
168
rozkład tankretyczny. Gdy rzecz się rozejdzie, wartość kompanii skoczy dziesię-
ciokrotnie, firma stanie się potężniejsza niż General Electric. Uwierz mi, McCa-
be. To dlatego tak mną wstrząsnęło, gdy odkryłem, że to się jeszcze nie stało.
Nawet w najnowszych słownikach ani encyklopediach nie ma wzmianki o tym
wynalazku. Ale to twoja szansa, McCabe. To tak, jakby Bill Gates poprosił cię
o zainwestowanie w nową firmę, którą założył pod nazwą Microsoft. A jeśli dasz
mi więcej czasu, to znajdę ci jeszcze masę innych okazji. Zainwestujesz w nie,
a za pięć lat będziesz bogaty jak Krezus.
 Uczepiłeś się mnie jak gówno podeszwy, Floon. Im szybciej cię zeskro-
bię, tym lepiej. Z jakiegoś niepojętego powodu spotkał cię przywilej cofnięcia się
o trzydzieści lat. Doświadczyłeś podróży w czasie, na miłość boską. To cztero-
gwiazdkowy cud, absolutnie fascynująca przygoda. A ty co robisz? Siadasz do
komputera, żeby robić pieniądze. Zniesmaczasz mnie.
 Nie o to mi chodziło.
 Nieważne, o co ci chodziło. Wstawaj.
 Nie bądz dupa, McCabe. %7ładen z nas nie wie, czemu zostaliśmy tu ode-
słani. Nie wiemy też, czy kiedykolwiek wrócimy do naszych czasów. Czemu nie
spróbować się zabezpieczyć?
Uważał najwyrazniej, że spotkał nas ten sam los.
 Twoim zdaniem zostałem tu przysłany z twojego czasu?
Zamrugał kilka razy, jakby przyszło mu patrzeć na dziwowisko, a gdy się ode-
zwał, jego głos pełen był sarkazmu.
 Witamy, panie McCabe. Czy to nie w Wiedniu spotkaliśmy się ostatnio?
 Floon, ty masz sześćdziesiąt lat. Czyja wyglądam na tyle?
 To nieistotne. . .
 Właśnie że bardzo istotne. Odesłanie cię wstecz było błędem. Odesłanie
mnie było naprawieniem wcześniejszego błędu. To mój czas i nie ma mowy o po-
myłce.
Nie uwierzył mi. Skrzyżował ręce na piersi.
 Skąd wiesz?
Już miałem mu wszystko wyjaśnić, ale pomyślałem, że nie warto się wysilać.
 Bo obcy mi powiedzieli. Idziemy.
 Jacy obcy?  spytał takim tonem, jakby w to akurat uwierzył.
 Nie spotkałeś ich jeszcze? Nie spotkałeś Marsjan ze Szczurzego Ziemnia-
ka? Miłe chłopaki. Na Ziemi pojawiają się przebrani za sanitariuszy lub garnitu-
rowych czarnych z kosztownymi zegarkami. Ruszaj się.
 Gdzie idziemy?
Właśnie. Dokąd mieliśmy pójść? Aż do tej chwili nie zastanawiałem się, co
z nim zrobić. I co zrobić z całym tym zamieszaniem. Floon trafił w dziesiątkę. Do
wiezienia go zabrać nie mogłem. Wyjaśnianie wszystkiego na posterunku zabra-
łoby zbyt wiele czasu, a czasu akurat nie miałem.
169
 Nie chcesz wiedzieć, co robiłem z pomocą komputera, McCabe?
 Nie i zamknij się.  Gdzie, u diabła, miałem go zabrać?
Drzwi otworzyły się i w progu stanął mały ja.
 Gliny przyjechały.
 %7łe jak? Nie kazałem ci czekać na zewnątrz?
 I czekałem, geniuszu mniemany. Ale teraz czekają tam gliny. Więc wsze-
dłem, żeby ci o tym powiedzieć. Pomyślałem, że wolałbyś wiedzieć. Przyjechali
dwoma gablotami i rozmawiają teraz po drugiej stronie ulicy z bibliotekarką.
 To Maeve musiała ich wezwać  mruknąłem, myśląc głośno.
 Zamierzasz mnie aresztować, McCabe?  spytał wyzywająco Floon.
 Raczej każę cię wypchać. A teraz zamknij paszczę. Muszę pomyśleć.
Popatrzyli na mnie obaj, jakby uważali, że panuję nad sytuacją. Floon czekał
biernie, chłopiec cały szczęśliwy, że tym razem nie kazałem mu wyjść, co znaczy-
ło dlań, że będzie siedzieć mi na karku i nie umknie mu nic z dalszego rozwoju
wydarzeń.
Nadal myślało mi się ciężko, ale najszybciej jak mogłem zrobiłem przegląd
możliwości. Jeśli zostaniemy w bibliotece, Bill Pegg uzna w końcu, że ktoś tu
występuje w roli zakładnika i podejmie odpowiednie kroki. To by nie wróży-
ło dobrze. Lubiłem Billa, ale wiedziałem też, jak bardzo marzy o bohaterskich
czynach. Dotąd nie miał wielkiego szczęścia. Mógłby uznać, że oto wybiła jego
godzina, co niekoniecznie wyszłoby nam na zdrowie.
O wiele prościej byłoby po prostu wyjść z biblioteki. Ale wówczas musiałbym
strawić parę godzin na wyjaśnianie tej niezwykłej sytuacji. Raz jeszcze uznałem,
że nie mogę sobie pozwolić na stratę czasu.
 A co z piwnicą?  spytał mały, ale dopiero po chwili pojąłem, o czym
mówi.
 Co?
 Piwnica. Może byśmy się wymknęli przez piwniczne drzwi?
 Czemu wymknęli?
 Bo na zewnątrz są gliny, dzwońcu! Jezu, chcesz, żeby cię złapali czy jesz-
cze gorzej?
 Co to za dzieciak, McCabe?
 Mój syn.
 W żadnym razie!
 No, prawie. Skąd wiesz o przejściu przez piwnicę?
 Bo znam tu każdy kąt. Zbadałem dokładnie całą okolicę. Razem z tym
chłopakiem znalezliśmy drogę schodami w dół i dalej przez drzwi przeciwpoża-
rowe.
Ciągle zbyt mi iskrzyło w głowie, bym mógł sobie przypomnieć, o jakim chło-
paku mówi. Owszem, zablokowałem kiedyś zamek w tamtych drzwiach, chyba
170
nawet miałem wtedy tyle lat, co mały. Wówczas włóczyłem się z Alem Salva-
to. . .
 Al Salvato  powiedziałem, zanim zdążyłem pomyśleć.
Mały Fran przytaknął, bo przecież o nim właśnie mówił. I miał rację: mogli-
śmy bez trudu wymknąć się tamtymi drzwiami, by po strategicznym odwrocie
różnymi zakątkami w pięć minut zniknąć z okolicy.
 Bystry jesteś. A skoro to twój pomysł, to może poprowadzisz?
 Okay.
Wziąłem Floona za ramię i pchnąłem go przed sobą. Nie stawiał oporu, co by-
ło mądrym posunięciem, gdyż z miejsca zarobiłby znowu w czachę. Wyszliśmy
z sali komputerowej i skręciliśmy w prawo, ku szerokiej klatce schodowej. Dzie-
ciak zbiegł po kilka stopni naraz, nam szło to wolniej, ale w końcu też stanęliśmy
na dole.
Mały machał już, byśmy szli za nim.
 To tamte drzwi.
 Jak ci się podoba ten bystrzak, Floon? Zaraz nas stąd wyprowadzi. Nic
dziwnego, że jestem taki lotny. . . Młodo zaczynałem.
 O czym ty, u diabła, mówisz, McCabe? -Mniejsza z tym. Po prostu idz za
tym młodocianym geniuszem. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • projektlr.keep.pl