[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Rozejrzała się wokół. Nic się nie paliło, żaden mebel ani dywanik przed kominkiem,
ani zasłony. Ale z samego kominka do wnętrza pokoju wlewał się dym - zobaczyła, że w
palenisku jest o wiele więcej polan niż wtedy, gdy wychodziła z domu. Przed wyjściem
zostawiała zawsze jak najmniej drewna, akurat tyle, by ogień nie zagasł do jej powrotu.
Odsunęła ekran kominkowy. Polana były zwęglone tylko od dołu, zupełnie jakby ktoś
włożył je do ognia nie więcej niż pół godziny temu. Na drewnie leżało coś czarnego,
jarzącego się małymi iskierkami, z przewodu kominowego zwisały festony wężowatych
splotów - szarobrązowych i błyszczących od wilgoci.
Lily zmarszczyła brwi i trąciła to coś na polanach pogrzebaczem. Jedno z leżących na
kupce polan osunęło się, a wraz z nim dziwna czarna bryła.
Z przerażeniem zobaczyła, że z bezkształtnej masy spoziera na nią bursztynowe oko.
Usłyszała, jak otwierają się drzwi do domu, a w chwilę potem głos Tashy:
- Mamo! Mamusiu! Co się dzieje? Na dworze jest zimno!
ROZDZIAA 12
- Jak przyjęły to dzieci? - zapytał agent Kellog.
- A jak pan myśli? Dorastały razem z tym psem. Uwielbiały go.
- Wyjaśniła im to pani jakoś?
- W jaki sposób? Ledwo udało mi się im wmówić, że to był wypadek.
Do kuchni weszła policjantka, ściągając lateksowe rękawiczki. Miała ponad
trzydzieści lat, kręcone czarne włosy i wyłupiaste oczy. Ubrana była w ciemnobrązową
budrysówkę i gruby sweter koloru musztardy, w którym wyglądała, jakby nie miała szyi.
- W życiu nie widziałam czegoś równie obrzydliwego - oznajmiła.
- Technicy już skończyli? - zapytał ją Kellog.
- No... - Kobieta z wahaniem spojrzała na Lily.
- Może powinna pani zobaczyć, co u dzieci - zasugerował Kellog.
- Nic mi nie będzie. Wszystko w porządku. - Lily usiłowała się uśmiechnąć, choć nic
nie było w porządku. Czuła się rozbita psychicznie, jak lustro, które ktoś podeptał, i wciąż
wewnętrznie dygotała. Nie miała jednak dość siły, by pójść na górę, do dzieci. Tasha niemal
wpadła w histerię, a Sammy milczał i wydawało się, że zupełnie zapomniał, jak się mruga.
Była teraz z nimi Agnes, próbując ich pocieszyć.
- No dobrze... - powiedziała policjantka. - Wyciągnęliśmy szczątki psa z komina.
Biedaczek. Ale brakuje nam jednej łapy i części klatki piersiowej.
Lily zasłoniła usta dłonią. Miała nadzieję, że Sierżant nie cierpiał za bardzo.
- Wiadomo, jak go zabito? - zapytał Kellog.
- Jeszcze nie. Sprawca najwyrazniej nie wepchnął psa do komina, bo potrzebowałby
do tego czegoś w rodzaju szczotki kominiarskiej, no i na dywaniku przed kominkiem nie ma
ani śladu sadzy.
- Może ten ktoś chciał wyciągnąć psa przez komin?
- Na linie? Cóż, to brzmi sensowniej, ale na dachu leży prawie dziesięć centymetrów
śniegu i nie wygląda na to, by ktoś tam wchodził. Nie ma odcisków butów ani śladów po
drabinie.
- Co zatem mamy?
- Szczerze mówiąc, niewiele. Nie mamy podejrzanego ani logicznego motywu, ani
żadnych sensownych dowodów rzeczowych. Jeden z naszych ludzi powiedział, że mogła to
być wielka małpa, taka jak w Morderstwie na Rue Morgue. No wiecie, to takie opowiadanie
Edgara Allana Poe, w którym do komina wepchnięto ciało dziewczyny.
- Ale jak oni tu wlezli? Nie ma śladów włamania. Wszystkie drzwi i okna mają alarm i
były zamknięte.
- Agencie Kellog, każdy taki alarm ma kod. Sprawca mógł mieć jakieś powiązania z
firmą ochroniarską albo był to ktoś, kto ostatnio odwiedzał ten dom, sprzątacz, dekorator
wnętrz... Może pani sobie coś kojarzy?
- Nie - szepnęła Lily.
- Cóż, proszę się jeszcze zastanowić, może się pani przypomni. A poza tym, czy mają
państwo gdzie się zatrzymać na noc? W razie potrzeby możemy dla pani i dzieci wynająć
pokój w motelu.
- Proszę się tym nie kłopotać - odparła Lily. - Przenocujemy u mojej siostry w
Wayzata.
- W porządku. Przydzielimy wam policjantów do ochrony. Chcę, żebyście mieli
całodobową ochronę, dopóki nie dowiemy się, dlaczego jakiś świr zabił pani psa i jak tego
dokonał.
Chciałabym, żebyście potrafili nas ochronić... - pomyślała Lily. Niestety Wendigo
można powstrzymać tylko w jeden sposób: dając George owi %7łelaznemu Piechurowi to,
czego chce.
***
Dotarła z dziećmi do Agnes o wpół do jedenastej wieczorem. Tasha i Sammy
uspokoili się już. Sammy emu kleiły się oczy, więc Lily od razu zaniosła go do pokoju
dziecinnego na piętrze i położyła do łóżka. Gdy zeszła na dół, Tasha siedziała przy kominku z
kubkiem gorącego mleka. Rudy, cocker-spaniel Agnes, leżał obok niej.
- Mamo, czy wszystko będzie dobrze? - zapytała Tasha. - Nic złego się nam nie
stanie?
- Nie, kochanie. Obiecuję.
Od momentu przyjazdu do domu Agnes Lily trzy razy próbowała dodzwonić się do
Benniego i dwa razy do Shooksa. Ani jeden, ani drugi nie odbierał. Gdy szła do kuchni, by
porozmawiać z Agnes, jej komórka zaćwierkała. Dzwonił Shooks.
- Pani Blake?
Lily wyszła na korytarz, by Agnes niczego nie słyszała.
- Panie Shooks, czy pan wie, co się stało dziś wieczorem?
- Wiem, że George %7łelazny Piechur jest bardzo niezadowolony z pani poczynań.
- Wysłał to coś, żeby zabiło mojego psa.
- Chyba tak, proszę pani. Ale przecież panią ostrzegałem.
- Niech pan przekaże George owi %7łelaznemu Piechurowi, że nigdy mu tego nie
wybaczę. Dobrze, dostanie tę swoją ziemię. Kiedy zdobędę akt własności, zadzwonię do pana
i umówimy się na spotkanie.
Shooks odchrząknął.
- Postępuje pani słusznie. Nie chciałbym, aby miała pani więcej kłopotów.
- Niech pan mi nie grozi, panie Shooks.
- Ależ nie grożę. Gdyby do czegoś doszło, jestem po pani stronie. Niech pani pamięta,
że Indianinem jestem tylko w jednej ósmej, a reszta to blada twarz.
Lily rozłączyła się i spróbowała dodzwonić się do Benniego.
***
[ Pobierz całość w formacie PDF ]