[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Pozwany Pakosław stanął zuchwale przed księciem i ufając sobie, rzekł:  Tak jest, zabiłem
zuchwałego ziemianina, nie zapieram się  zabiłem go .
Krzyk zaraz podniesiono, domagając się sprawiedliwości. Ta inaczej wypaść nie mogła, tylko głowa
za głowę. Wielce zafrasowany książę przywołał Pakosława do siebie i rzekł mu:
 Naradz się ze swymi, sprawę zagodz albo tłumacz się inaczej .
Wyszedł potem z sądu dając czas obwinionemu. Ten, wcale z zuchwalstwa swego nie ustępując,
pewien tego, że u boku księcia wysokie stanowisko zajmował, a był wyższym nad prawo, zapytany
powtórnie odezwał się:  Zabiłem go, nie zapieram się .
Książę Henryk popadł w gniew wielki, bo wyzywał go niemal, i rzekł mu:  Nierozumny człecze,
oszalałeś chyba! Własnymi usty wydajesz na siebie wyrok śmierci. Odejdz precz stąd! Ostrzegam cię
po raz ostatni, ocal żywot własny! Otrzezwij, wróć do rozumu, inaczej zmusisz mnie, że zamiast
panem łaskawym, będęć sprawiedliwym sędzią .
Pakosław, jakby istotnie zmysły postradał, ufając jeszcze, iż książę nań wyroku wydać nie może,
pomimo przestrogi powtarzał ciągle:  Zabiłem, więc zabiłem! Nie można było wymóc na nim, aby
tę mowę płochą odmienił. Rodzina zabitego nalegała, dwór i lud patrzał na to, przebaczyć i pobłażyć
nie było w mocy księcia. Dał znak. Wyprowa-dzono Pakosława wschodami w podwórze lignickiego
zamku i tam go, wobec wszystkich, ścięto. Do ostatniej chwili urągał się i szydził.
Książę, który kochał go bardzo i nawykł do niego, po śmierci człowieka, który przyjacielem mu był,
utulić się nie mógł w żałości. Synka jedynaka, sierotkę, Ludka, wziął jak własne dziecię na
wychowanie, trzymając przy sobie i obsypując łaskami. Dziecko to, które na śmierć ojca patrzyło i,
potajemnie chustę we krwi jego zmoczywszy, nosiło ją zawsze na piersi, poprzysięgło zemstę
księciu. Wiedzieli o tym niektórzy na dworze i ostrzegali pana, aby nie trzymał przy sobie
niebezpiecznego wyrostka. Książę słuchać ich nie chciał, wierzyć nie chciał, starał się owszem coraz
większą ujmować go dobrocią. Na ostatek, gdy nalegać po-częto, żeby był od dworu usunięty, książę
szczerze i otwarcie się z nim rozmówił, okazując mu, że ojciec jego sam śmierci swej był przyczyną,
a on choć chciał ocalić go, nie mógł. Dał
mu tedy do dwóch miesięcy czas, aby się namyślił i albo się wyrzekł zemsty za śmierć rodzica, lub
się oddalił od dworu.
Po dwóch miesiącach Ludek przyszedł oświadczając publicznie, że wie, iż ojciec jego
sprawiedliwie był ukarany, poprzysięgając uroczyście na krzyż i Ewangelię, iż śmierci ojca słowem
ni czynem, jawnie ani potajemnie, nigdy w żaden sposób nawet nie przypomni, nie będzie się użalać
ani zemsty szukać za nią. Prosił księcia, aby nieufność przeciw niego zanie-chał, ofiarując mu się
służyć wiernie.
103 Na dworze Henryka  chodzi tu o Henryka Otyłego, syna Rogatki, znanego czytelnikowi z I tomu
powieści.
104 ...z synami zabitego o głowę układać się nie chciał  tzn. o odszkodowanie za zabójstwo.
123
Książę, który go kochał, rozpłakał się, uściskał go i zapewnił, że w nim znajdzie drugiego ojca, a on i
cały ród jego wdzięczność winni mu będą. Od tej chwili, jak dawniej Pakosław, tak teraz Ludek w
nadzwyczajnych był łaskach. Nieodstępnie księciu towarzyszył, a dwór mu cały zazdrościł, bo go nad
innych pan przenosił i nadzwyczajnie obdarzał. W duszy jednak dziecka pamięć ojca zawsze żywą
była i chusty krwawej z piersi nie zrzucał.
Stało się, że Konrad głogowski, wiedząc o tym, postarał się zbliżyć do niego. Zaraz za pierwszym
razem napomknął mu o ojcu, dziwując się, iż służyć mógł panu, który winien był
śmierci jego, że nie starał się jej pomścić. Tak powoli dawne pragnienie zemsty w nim rozżarzył, że
Ludek, zmówiwszy się z Konradem, uknuł napaść na pana swego. Wywiódł go do kąpieli nad Odrą,
blisko Wrocławia, gdzie już ludzie w zaroślach nastawieni czekali. Dworzanie księcia, domyślając
się już czegoś, a podejrzywając Ludka, ostrzegli w czas, aby z nim nie jechał. Na co im, śmiejąc się,
odpowiedział:  Możecie być spokojni, Ludka pewien jestem ani się go boję!
Tu księcia w łazni rozebranego Ludek, dawszy hasło, napadł, a gdy czeladz przestraszona się
rozbiegła i jeden tylko wierny dworzanin go bronił, którego skłuto i na śmierć zarąbano, porwano
nagiego księcia, wsadzono na koń, ledwie mu łachman jakiś dawszy do okrycia, i popędzono z nim
dniem i nocą do zamku Sandwocia, gdzie Ludek niepoczciwy oddał go Konradowi. Stąd odesłano
nieszczęśliwego do warowniejszego Głogowa na straszną męczarnię, której wierzyć trudno, ażeby
się mógł dopuścić bliski powinowaty, gdyby ludzie na oczy jej nie widzieli, a ofiara nie przypłaciła
życiem.
Ponieważ Henryk wielkiego ducha był i na nic przystać nie chciał, nie dosyć, że go okuto w kajdany,
że go wrzucono do smrodliwego lochu, ale zamknięto go w umyślnie zrobionej klatce, w której otwór
był tylko, przez który mu nędzną podawano strawę, tak że nie mógł ani leżeć, ani stać i, jakby
zawieszony w niej, poruszyć się nie mogąc, z boleści jęczał dnie i no-ce. Pomimo tej katuszy nie
dawał się Henryk złamać, nadaremnie na nim wymóc chciano ustępstwa, trwał w swoim:  Raczej
umrzeć, niż się poddać! Pól roku chodzili doń Konradowi kaci urągając się, pytając, czy już ma
dosyć; odpowiadał [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • projektlr.keep.pl