[ Pobierz całość w formacie PDF ]
najstarsza z dzieci, musiałam ustąpić
miejsca i przez całą jazdę stałam na
stopniu, uczepiona jakichÅ› metalowych
elementów. Kilkugodzinna podróż wydawała mi
się wiecznością. Zesztywniałam cała w
niewygodnej pozycji i pragnęłam już tylko
zeskoczyć na ziemię. W myślach powtarzałam
cały czas w rytm podskoków kół: Zaraz
puszczÄ™! Zaraz puszczÄ™!". Gdyby siÄ™ tak
stało, upadłabym na jezdnię, wzbogacając
dramatyczne chwile o jeszcze jednÄ…
katastrofę. Chyba jedynie myśl o tym, że
nie powinnam przysparzać dodatkowych
nieszczęść moim bliskim, pozwoliła mi
dotrwać do Ninh Chu. Wieśniacy, do których
zapukaliśmy na chybił trafił, pozwolili nam
się umyć i odświeżyć. Ich dzieci gapiły się
na nas z otwartymi ustami, oszołomione
najazdem miastowych". Nasi rodzice
natychmiast wytropili zapalenie spojówek w
ich zaczerwienionych, Å‚zawiÄ…cych oczach.
Ryzyko zarażenia wydawało się tak poważne,
iż ojcowie rodzin postanowili zawrócić
jeszcze tego samego dnia.
W Phan Rang tymczasem bój ucichł, a
walczący zniknęli, pozostawiając wokół
siedziby Robót Publicznych krajobraz
zniszczenia: wszędzie walały się podarte i
zdeptane dokumenty oraz wypatroszone i
opróżnione walizy - właśnie te, które po
spako-
101
waniu pieczołowicie ustawiliśmy w równym
rządku poprzedniej nocy... Nie było czasu,
by rozpaczać nad pobojowiskiem -trzeba było
jak najszybciej dotrzeć do Hue, by oddalić
się od niebezpieczeństwa, którego nie
sposób było nawet ocenić.
Nasza siódemka znalazła się na dworcu w
Phan Rang, mając za cały bagaż ubrania w
trudnym do określenia kolorze -nie
zmienialiśmy ich od czasu ucieczki do Ninh
Chu. Spotkaliśmy znajomych z Hue, dzięki
czemu podróż w wagonie towarowym
zapowiadała się przyjemniej niż z obcymi
ludzmi - tak sobie pomyślałam i niemal jak
na skrzydłach wspięłam się do wagonu.
Bardzo prędko jednak musiałam spuścić z
tonu, gdyż okazało się, że mam do
dyspozycji zaledwie parę centymetrów
kwadratowych - tyle, by postawić obok
siebie stopy, uchwyciwszy się roweru, który
dyndał mi nad głową. Od czasu do czasu
zmieniał mnie ojciec, dzięki czemu mogłam
na chwilę usiąść i odpocząć, podczas gdy
członkowie wspomnianej rodziny, wszyscy
dorośli, spali sobie cały czas, rozwaleni w
najlepsze. Pociąg dotarł do Hue na drugi
dzień rano. Kiedy postawiłam stopy na
peronie, poczułam niewysłowioną ulgę; byłam
szczęśliwa, kierując się chwiejnym krokiem
w stronÄ™ domu i wdychajÄ…c zapach ziemi,
wilgotnej jeszcze od porannej rosy.
Odpowiadałam teraz za zakupy i gotowanie,
sprzątanie zaś przypadło siostrze. Nasza
macocha, która miała pod opieką trzech
pędraków, naprawdę nie mogła narzekać na
brak zajęć. Przede wszystkim trzeba było w
coś się odziać; nasze nowe ubrania powstały
ze starych firanek i resztek materiałów,
które na szczęście odkryliśmy w
przepastnych szafach babci Le Phat An - w
tamtym czasie było to nie lada znalezisko!
Ojciec, przedzierzgnÄ…wszy siÄ™ w prostego
obywatela, zmienił skórę, to znaczy założył
garnitur, co wywołało jednomyślny protest
rodziny. I to właśnie ja (mnie samą nieco
to zdziwiło) najgłośniej protestowałam
przeciw tej przemianie - mój rodziciel był
doprawdy stworzony
102
do stroju mandaryna! Potem śmiałam się sama
z siebie, bo po raz pierwszy w życiu
walczyłam o coś tak zażarcie. Musieliśmy
się jednak pogodzić z garniturem, od tego
bowiem zależał w jakimś stopniu nasz
spokój. Poza tym, by przeżyć, trzeba było
zacząć sprzedawać wartościowe rzeczy. Na
szczęście, kiedy pakowaliśmy walizy przed
sławetną ucieczką do Ninh Chu, moja
macocha, która najpierw ukryła kosztowności
pomiędzy ubraniami w walizkach, w ostatniej
chwili zmieniła zdanie i schowała je do
poduszeczki, którą miał pod głową mój
najmłodszy braciszek.
W Hue prosto od książek i zeszytów
przeszłam do patelni i garnków. Wciąż mam w
pamięci moje pierwsze poczynania jako
kucharki in spe. Robienie zakupów, nawet
przy tak ograniczonym budżecie, nie było
wielką magią, ale gotowanie ryżu dla
siedmiu osób na prawdziwej węglowej kuchni
zupełnie nie przypominało przygotowania
maciupeńkiej porcji dla lalki, co niegdyś
udało mi się w Thanh Hoa. Była to operacja
złożona, nieomal rytuał, do której
przystępowałam ogarnięta paniką.
Początkowo, kiedy tylko kocioł z ryżem
zaczynał bulgotać, darłam się ile sił w
płucach, wzywając na pomoc żonę starego
ogrodnika: Mu Sen! Mu Sen! Ratunku! Ryż
zaczyna się gotować!". I poczciwa Mu Sen, z
krótko obciętymi włosami, zalotnie
obwiÄ…zanymi zielonÄ… lub fioletowÄ… opaskÄ…,
nadbiegała drobnym kroczkiem, szczerząc
polakierowane na czarno zęby w nieco
ironicznym uśmieszku, po czym objaśniała mi
sekret gotowania ryżu, aby był w sam raz.
Byłam szesnastoletnią dziewczyną, ale nie
mogło być mowy o żadnej szkole. I tak
miałam szczęście - nie musiałam, jak inne
mandaryneczki, których ojcowie stracili
życie w rewolucyjnym huraganie lub gnili w
więzieniach, zarabiać na życie, sprzedając
na ulicach Hue domowe wypieki.
Wkrótce potem wprowadzili się do nas Lu i
Khanh, adoptowane dzieci rodziców. Byli
teraz małżeństwem i mieli synka, który nie
bardzo wiedział, jak zwracać się do mojego
ojca i ma-
103
cochy: dziadkowie mateczni czy dziadkowie
ojcowscy? (ong noi, ba noi czy ong ngoai,
ba ngoai?). Khanh zastąpiła mnie w kuchni,
a ja zaczęłam prowadzić rachunki w
noclegowni pod numerem 4 na naszej ulicy,
którą kupili niegdyś dziadkowie Le Phat An.
Zarządzająca nią pani, nie chcąc mi uchybić
w swej nieco zbyt jednak uniżonej
grzeczności, upierała się, by nazywać mnie
starszą siostrą", a do niej zwracać się
moja córko", choć spokojnie mogłaby być
moją babcią... Wolny czas poświęcałam
lekturze, do czego zachęcała bogata
biblioteka ojca. Kiedy znalezliśmy się w
Hue, dał mi do przeczytania pełen zbiór
encyklik, oprawny w skórę, z tłoczonymi na
złoto tytułami (nigdy nie potrafił się
pogodzić z jego pózniejszą stratą). Idąc za
jego radą, zabrałam się do papieskich nauk
na temat małżeństwa - Castii connubii dla
podlotka! Nie rozumiałam z tego zbyt
wiele... Nieważne - byłam ogarnięta pasją
czytania, pożerając wszystko, co tylko
wpadło mi w ręce. Zabrałam się nawet za
traktaty z dziedziny polityki i filozofii,
które stały w równym rządku na nocnym
stoliku mego ojca. Jednym z pierwszych
dzieł, jakie wtedy połknęłam, była En
mission prolétarienne Jacques'a Loewa,
pożyczona od ówczesnego delegata
apostolskiego Antonina Drapiera.
Codziennie po południu, o tej samej porze,
wielki czarny samochód monsiniora,
kierowany przez Syryjczyka, którym prałat
zaopiekował się, będąc na Bliskim
Wschodzie, przemierzał dawny bulwar de
[ Pobierz całość w formacie PDF ]