[ Pobierz całość w formacie PDF ]

gdzie moja chata  przynieśże mi duchem złotą igłę z uchem, przynieś i jedwabie, pomożem
tej żabie!
Skoczył Pietrzyk na jednej nodze do chatynki Skrobka i dalej do jaskółki z prośbą:
Jaskółeczko! Jaskółeczko!
Wez mnie na swe siodełeczko,
Nieś mnie swymi pióry
Za morza, za góry,
Na sam koniec świata,
Gdzie babulki chata,
Muszę przynieść duchem
Złotą igłę z uchem
I jasne jedwabie,
%7łeby pomóc żabie.
Zaświegotała jaskółeczka, chętna do posługi.
Skoczył na nią Pietrzyk  fru!... I tyłeś go widział. Ot, jak wiatr dmuchnął.
Tymczasem babuleńka ogień pali, gałązki na krzyż kładzie, zioła warzy i gardło Półpanka
smaruje.
Posługują jej Krasnoludki, jak mogą  ten chrust nosi, ten mieszkiem ogień rozdyma, ten
garnczek trzyma, sam król miłościwy głowę Półpanka unosi, a co na niego spojrzy, to mu
perły jasne z oczu na ziemię lecą.
Nie minęły trzy pacierze, zaszumiały nad doliną jaskółcze skrzydła rącze, skoczył z nich
Pietrzyk lekko, jaskółce dziękując, babuleńce złotą igłę i jedwabną niteczkę podaje.
Wyjęła babuleńka okulary, na nos włożyła, igiełkę nawlokła i nuż owo gardło nieszczęsnej
żabie zeszywać.
Obstąpiły ją Krasnoludki, powyciągały nosy, patrzą jeden drugiemu przez głowę, a
babuleńka pękniętą skórę półpankowi zeszywszy, dzięgla mu pod nos przyłożyła i trzy razy
dmuchnie.
Jakże owa żaba nie kichnie! Jakby z armaty strzelił!
Rozskoczyły się Krasnoludki z nagłego strachu; a tu Półpanek otworzył jedno oko,
przymknął, otworzył drugie, patrzy i podnosić się zaczyna.
Podniósł się, siadł, za nutami się obejrzał i chwyciwszy je w łapy, rozdziawił do śpiewu
gębę.
Rozdziawił, lecz nie puścił głosu; rozdziawił szerzej jeszcze  na nic! Rozdziawił po raz
trzeci  głuchy skrzek wyszedł tylko z gardła.
O nieszczęsny Półpanku, nigdy ty nie dorównasz mistrzowi Sarabandzie w wielkiej jego
pieśni.
73
U KRÓLOWEJ TATRY
I
Trzy dni, trzy noce wędrowała Marysia do królowej Tatry.
Pierwszego dnia wiodły ją pola i łąki przez kraj szeroko oczom i sercu otwarty, cały w
zbożach, w trawach, w woni kwiecia stojący. Cały ten dzień szum kłosów słychać było;
szmer traw i szeptanie kwiatów:
 Sierota... sierota... sierota...
I rozstępowały się przed nią zboża w obie strony, jakoby je rozdzieliły wielkie skrzydła
wiatru, a Marysia szła w ten las srebrzysty, modrząc się wskroś kłosów niebieską
spódniczyną swoją jako bławat polny. Szła wyciągając ręce przed siebie i szepcząc:
 Prowadz mnie, prowadz, pole, do królowej Tatry!
I prowadziło.
Wyciągały się przed nią bruzdy zroszone, sypiąc perłami poranka, wyciągały się przed nią
miedze długie, kwieciem wonnym tkane; biegły przed nią ścieżyny miękkie, niezabudek
pełne, a w powietrzu słychać było skowronka, który w skrzydła szare bijąc śpiewał:
 Tędy, tędy, sieroto! Grusze polne chyliły się ku wędrownicy małej, pytając, czy nie chce
ich cienia; kopce graniczne zatrzymywały ją na krótki wypoczynek pod krzakiem kwitnących
jeżyn; krzyż czarny, między trzema brzozami na rozstaju stojący, wyciągał do niej ramiona, a
wszystko, co tam grało i śpiewało w polach: ptaszęta, muszki, pszczoły i świerszczyki,
wszystko na jedną nutę grało i śpiewało:
...Idz, niebożę! Idz pod zorze!
Niech ci Pan Bóg dopomoże!
Jak kraj szeroki i długi, tak wśród pól i łąk siedzą wioski ciche czerniejąc i bielejąc niskimi
chatkami; jak kraj szeroki i długi, porykują trzody, rżą konie w paszach świeżych, owieczki
się runami po pagórkach śnieżą, nawoływania i echa fujarek lecą daleko, roznośnie, a dokoła
błękit... błękit... błękit...
Za Marysią drepce Podziomek migając czerwonym kapturkiem wśród zieloności łąk i pól
niby krasny maczek; brodę zadziera wysoko, zdaje mu się, że to on sierotkę wiedzie... Ale nie
tak było.
Wiodły ją te polne dróżki,
Modre chabry i ostróżki,
Wiodła ją ta miedza szara,
Zpiew skowronka, brzęk komara,
Wiodły ją te szumne kłosy,
Aężne trawy w perłach rosy,
Wiodła ją ta zorza złota 
Bo sierota!
74
Ale drugiego dnia weszła Marysia w świat chłodny i mroczny, w świat zmierzchów
zielonych i głębokiej ciszy, w świat borowy.
Otoczyły ją tam dęby rosochate, zgarbione, z szeroko rozrosłymi konarami, na których
szemrał liść świetnej zieleni. Otoczyły ją tam sosny czarne, bez ruchu stojące, o pniach
kapiących złotą, bursztynową żywicą; a wśród sosen czarnych zabielały brzozy, szemrzące
liściem drobnym, i graby zadumane, na których świstały kosy, i niska kalina  na niskich
dołkach stojąca, a wody spragniona.
I szła Marysia sierota, szła jakby przez kościół ogromny, tysiącem kolumn podparty,
kobiercem mchów wysłany, a z góry, wysoko, przez liście, rzucało słońce garście złotych
blasków.
I szła Marysia sierota, zlękniona głęboką ciszą, coraz szepcząc w duszy: [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • projektlr.keep.pl