[ Pobierz całość w formacie PDF ]
gacić się moim kosztem. Podziękowałam, zastanawiając
się zarazem, czy powiadomić o nich Rejestr Firm, niech
sprawdzą. W końcu jakieś prawo w tym kraju działa!
Wróciłam do ofert z Internetu. Co my tu mamy? Tele-
zakupy, no tak, teraz chyba jedyny biznes, który naprawdę
się kręci. Potrzebny ktoś bystry i elokwentny. Hm... To ja
- czy nie ja? A może wybrać karierę sprzedawcy telefo
nów komórkowych...
W tym momencie rozdarł się telefon.
- Panno Harrington, to pani? Mówi Lucy Cartwright,
dzień dobry!
Lodowata. Moje ucho natychmiast dostało dreszczy.
W kontaktach z agencjami obowiązywały stosunki kum-
pelskie, wszyscy byli z sobÄ… na ty. Do tej jednak kobiety
chyba nikt nie zwracał się per,,Lucy", jakoś zupełnie nie
mogłam sobie tego wyobrazić.
- Dzień dobry, panno Cartwright.
- Mam tu pewną ofertę. Firma Bloomers na gwałt szu-
RS
ka kogoś na kilka godzin dziennie. Pomyślałam sobie, że
może pani będzie zainteresowana, bo z takim entuzja
zmem wspominała pani o kompozycjach z kwiatów.
Bloomers?! Jedna z najbardziej renomowanych lon
dyńskich kwiaciarni, stamtąd właśnie przywędrowały do
mnie urodzinowe słoneczniki i róże. Chyba jednak myli
Å‚am siÄ™ co do tej kobiety...
- Bardzo miło, że pani zadzwoniła do mnie, panno
Cartwright.
- Drobiazg. Proszą, żeby przyjść po zamknięciu skle
pu, o szóstej. Niestety to praca tylko na jakiś czas. Ich
sprzątaczka musi poddać się jakiemuś zabiegowi chirur
gicznemu.
Moje milczenie uświadomiło jej chyba, że jednak tak
do końca zachwycona nie jestem.
- Panno Harrington, jeśli pani wieczorem jest zajęta,
proszę powiedzieć.
Ta kobieta miała prawdziwy talent do pozbawiania
mnie głosu, co stawało się coraz bardziej wkurzające. Pew
nie robiła to specjalnie, więc żeby skrócić jej tę chwilę
satysfakcji, odpowiedziałam szybko:
- Ależ skąd, panno Cartwright.
Popytałam o szczegóły i zanotowałam wszystko w mo
im, można już chyba powiedzieć: służbowym notesie z ki-
ciusiem na okładce. Jako numer dwa, bo pierwszy to na
turalnie wyprowadzanie psów". Na szczęście od firmy
Bloomers do dzielnicy Belgravia było niedaleko.
Psia niania i sprzątaczka. Plan kariery może niezbyt
błyskotliwy i raczej ubogi w perspektywy, zawsze jednak
może być gorzej, a ja powolutku, lecz konsekwentnie,
RS
tworzÄ™ sobie portfolio posad. MajÄ…tku nie zbijÄ™, ale na
swoje wyjdę. A to już coś jest.
Ktoś zadzwonił do drzwi. Na pewno moi goście", czyli
para zaprzyjazniona z drogą ciotką, wrócili z wypadu na
wieś. Naturalnie kluczy nie raczyli z sobą zabrać.
Lecz na progu ukazała się sama ciotka Kora. Ekscen
tryczna, młodsza siostra mojej matki i zupełnie od niej
inna. Inna? Hm... BiorÄ…c pod uwagÄ™ ostatni wyczyn mojej
matki, obie siostry są bardziej do siebie podobne niż moż
na by się spodziewać. Mama potrzebowała tylko więcej
czasu, żeby ujawnić swą prawdziwą naturę.
Uściskałam Korę serdecznie. Każdemu przydałaby się
taka ciotka. Hojna, trochę ekstrawagancka i pełna radości
życia. Uwielbiałam ją.
- Tak się cieszę, Koro. Zostaniesz w Londynie dłużej?
- Wpadłam jak po ogień, kochanie. Zamierzam porwać
cię na lunch do Giovanniego", zamówiłam już stolik.
Krytyczny wzrok ciotki - osoby, której poza łazienką
nigdy nie ujrzysz bez pełnego makijażu - skontrolował
mój wygląd.
- Kochanie, na brodzie masz jakÄ…Å› plamkÄ™.
Potarłam brodę, pragnąc nie mieć żadnej brody.
- To nie plamka, to siniak.
Ciotka poczęstowała mnie kolejnym, bardzo wymow
nym spojrzeniem. Kobieta, która panuje nad swoim ży
ciem, nigdy nie ma siniaków na brodzie.
- To długa historia.
- Opowiesz mi podczas lunchu. A teraz pośpiesz się,
taksówka czeka.
A więc się pośpieszyłam. Włosy, ściślej gąszcz poskrę-
RS
cany w korkociągi, zgarnęłam do tyłu i spięłam dużą
klamrą z hebanu. Kochany korektor na siniak, makijaż
zredukowany do muśnięcia odpowiednich miejsc mascarą
i szminką. Potem już tylko szybka zmiana stroju. Popie
laty skromny kostium, żakiet plus spodnie i pantofle na
wÄ…ziutkich, wysokich obcasach.
Po dziesięciu minutach byłyśmy w drodze.
- A więc to tylko króciutka wizyta? - zagadnęłam.
- Tak, kochanie. ProszÄ™, to dla ciebie. Wszystkiego
najlepszego z okazji wczorajszych urodzin.
Wcisnęła mi do ręki małe pudełko, niewątpliwie kry
jące w sobie biżuterię. Mówiłam już, że ciotka Kora jest
nadzwyczaj hojna? Bo jest. Z pudełeczka wyjęłam wikto
riański wisiorek z drogich kamieni, zidentyfikowałam
ametyst i perły.
- Koro, jest przepiękny.
- Kiedyś należał do twojej prababki. Podarowała mi
go, gdy wychodziłam za mąż. - Nieznacznie wzruszyła
ramionami. - Po raz pierwszy.
A ja przyłapałam się na tym, że nagle pomyślałam
o Gabrielu, który zrezygnował z małżeństwa. Woli być
sam, bo nie chce, żeby ktoś przez niego płakał. Powiedzia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]