[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Wyjął chusteczkę, przecierał starannie okulary. Wyraz twarzy miał nieodgadniony.
- Jednakże - zaczął Szczęsny, ale tamten mu przerwał.
- W dwa miesiące po wypadku Jaworski zaręczył się, a w pół roku pózniej ożenił z
Joanną Grodzką. Miejmy nadzieję, że nie dosięgnie jej żadna nieuleczalna choroba.
- Czy pan zdaje sobie sprawę, że to już jest oskarżenie?
- Oczywiście. Ale pan tego nie notuje i nie nagrywa. Jakby do czego doszło, ja się
wyprę.
- A ci znajomi, u których pan wtedy był? Nie widzieli wypadku?
- Nie. Rżnęli w brydża i nic poza szlemikiem ich nie obchodziło. Bo mój partner
właśnie rozgrywał szlemika w piki. I zrobił. Szuka pan motywu zbrodni? Niech pan tego nie
komplikuje, najczęściej motyw jest brutalny i prosty.
- Dobrze. Powołam się na Ernesta Hilgarda. Pisząc o frustracji stwierdza, iż wywołuje
ona często agresję przeciwko osobie lub rzeczy, która jest jej zródłem. Kiedy taka osoba
stanowi przeszkodę, jakby zaporę w osiągnięciu pożądanego celu, wówczas zazwyczaj
reakcją na to jest agresja. Im większe napięcie nerwowe, tym silniejsze stany wściekłości,
które prowadzą do niszczenia. Streściłem panu, profesorze, pewien istotny fragment książki.
Czy to właśnie miał pan na myśli, mówiąc o wypadku?
- Trafił pan w dziesiątkę. Przeszkodę usunięto, można było osiągnąć cel. - Uśmiechnął
się ironicznie. - Ale, majorze, niech pan nie zapominał o piętnie kainowym. Czy jednak nie za
dużo od pana wymagam?
Szczęsny wyszedł z kawiarni, pełen sprzecznych myśli i wahań. Był zdumiony, że
Zagorzewski, od którego nie spodziewał już się usłyszeć żadnych rewelacji, tak
zdecydowanie ostro, tak jakby przygotowany do tej rozmowy, oczekujący jej - oskarżył
zarówno Jaworskiego, jak i Kazimierza. Bo że tego ostatniego miał na myśli, mówiąc o
 piętnie kainowym , Szczęsny nie wątpił. Dziwiła go również znajomość faktów z życia
Jaworskiego. Ale przypomniało mu się, że Lucjan był swego czasu szefem służby
zaopatrzenia w Fabryce Aparatów Elektronicznych, a Zagorzewski pracował tam jako starszy
ekonomista. Prawdopodobnie znali się nie tylko z zakładu, ale i prywatnie. Ciekawe, czy
śmierć pani Jaworskiej przecięła tę znajomość?
* * *
Malarka, portrecistka, znana ze swoich obrazów. Tak Koczera określił  Brońcię ,
dodając, iż była długoletnią przyjaciółką Adama Grodzkiego. W drodze na %7łoliborz, gdzie
mieszkała Bronisława Tarska, major zastanawiał się, czy o tej przyjazni zechce z nim
pomówić. Temat był delikatny; artystka mogła po prostu odmówić wszelkich wyjaśnień, a
zwłaszcza dotyczących jej spraw osobistych. Mimo to postanowił spróbować.
Wybrał wczesne popołudnie, dzień pogodny z odrobiną śniegu. Nie chciał zapowiadać
wizyty telefonicznie; w ostateczności zapyta o cenę portretu, powiedzmy, dla milicyjnego
kasyna. Czyj miał to być portret, nie zastanawiał się, coś tam wymyśli. Nie uda się - trudno.
Tarska zajmowała piętro małej, starej willi w ogrodzie. Dwa pokoje; jeden miał
oszklony dach, biegnący ukosem, to była jej pracownia. Mieszkała sama. Jak twierdził
Koczera, owdowiała czy też rozeszła się z mężem, w każdym razie jej stan cywilny dał się
określić jako  wolny . Miała pięćdziesiąt dwa lata.
Przez uchyloną furtkę wszedł do ogrodu, nacisnął biały kontakt przy tabliczce z
nazwiskiem:  B. Tarska . Czekał chwilę, potem usłyszał brzęczyk, pchnął drzwi. Na dole był
mikroskopijny hol i schody w górę. Białe, wysłane czerwonym chodnikiem; spodobały mu
się.
Stała na podeście, patrząc na idącego ze zdziwieniem: średniego wzrostu, szczupła,
zupełnie siwa, ubrana w chałat malarski, poplamiony farbami.
- Pan do mnie? - Głos miała niski, matowy.
- Tak, jeżeli można. - Zatrzymał się dwa kroki przed nią. - Major Szczęsny ze
stołecznej milicji.
Nie dodał nic więcej, czekał, trochę zaniepokojony; bardzo chciał, aby rozmawiała z
nim. Otwarcie, bez artystycznej fantazji.
- Czy to coś ważnego? - spytała. Niecierpliwym ruchem ręki poprawiła pasek
fartucha, odgarnęła włosy z czoła.
- Dla mnie tak - odparł. - Możemy porozmawiać?
- Proszę. - Poszła naprzód, prowadząc go do pracowni. Wskazała krzesło, sama zajęła
drugie. Przypatrywała mu się, przechyliwszy głowę na bok jak zmęczony ptak. Wyglądała na
chorą albo bardzo smutną.  Ona jedna go kochała - powiedział Koczera. Jeżeli to prawda,
nie przestała myśleć o tej śmierci. Postanowił być z nią szczery; no, do pewnego stopnia. .
- Pan przyszedł w związku ze śmiercią Adama Grodzkiego. - Zabrzmiało to nie jak
pytanie, lecz stwierdzenie.
- Tak.
- I czego pan ode mnie oczekuje?
Nie zapytała, skąd w ogóle wie o ich znajomości, pominęła to i był jej wdzięczny.
Znalazłby się w niezręcznej sytuacji.
- Proszę mi powiedzieć, jakim był człowiekiem? Szukam tego, kto go zabił, ale do
dziś nie wiem, kim on jest. Próbuję znalezć motyw zbrodni. Sądzę, że wówczas znajdę
zabójcę.
Milczała kilka minut, zapatrzona gdzieś w ogród za oknem. Miała twarz już niemłodą, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • projektlr.keep.pl