[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ochotą na wóz go przyjęli. Latarnię nową mieli z sobą, tyle że oleju do niej brakło. Karlus tak
jakoś przy tej latarni uczynił, że się paliła i bez oleju, sam skrzesał ognia i przy jasnym świe-
tle już potem jechali, przeto i kapicę czerwoną było wyraznie widać, i kołnierz nieznajomego.
Kiedy im droga w pobliżu owego mostu na Osobłodze wypadła, w rzece podniosło się
niezwyczajne pluskanie i dziwnie głośno szeleściły trzciny. Zlękli się chłopi i chcieli zawró-
cić, by się przebrać okrężną drogą do Zamłyńskiej Górki, karlus rozgniewał się wszelako i
wyrwał lejce pisarczykowi. Konie poczęły chrapać ze strachu i strzyc uszami, jakby poczuły
wilka. Stryj pisarczyka, chłop wielkiej krzepy, zepchnął podówczas nieznajomego karlusa z
wozu, zaciął koniska batem i na powrót ku miastu umykał, że ledwie nie połamał kół. Karlus
gwizdnął przeciągle i zerwał czapkę z głowy. Nim się obejrzeli, cisnął ją pod wóz i oto nagle
przerażeni chłopi ujrzeli przed sobą głębokie stawy, których tam do tego czasu nie było
nigdy. Tylko się ognik błędny im pokazywał to z lewej, to z prawej strony i mylił drogę, aż
przepadł ze wschodem słońca.
Najgorzej wszelako działo się młynarzowi, którego młyn stał nad strumieniem, ucho-
dzącym do Osobłogi.
Kiedy po okolicy rozeszła się wieść o tym, że koło mostu straszy, poczęli chłopi omijać
młynarza, coraz puściej stawało się na jego dziedzińcu, a koło we młynie coraz częściej odpo-
czywało. Trapił się bardzo nieborak, że mu roboty nie staje, aż dnia jednego zbiegli od niego
dwaj pachołkowie, których miał do pomocy. Opowiadali w Zamłyńskiej Górce, że nocą ktoś
im worki ze zbożem i mąką przewraca, że naraz woda zaczyna się podnosić w strumieniu,
kiedy nie trzeba, to znów jej tak mało bywa, że nijak mleć i młyn staje. Sam jeden nie mógł
pozostać młynarz w takim odludziu, zamknął więc wrota od swego podwórza i precz poje-
chał, by odtąd już w Krapkowicach mieszkać, pomiędzy ludzmi, i tak od owego czasu młyn
stał opuszczony.
wierkały tylko ptaki w gałęziach olchy przy moście. Mchy porosły na gontach, który-
mi był pokryty dach samotnej teraz budowli, jabłka rumiane, opadłe z drzew w młynarzowym
sadzie, stawały się teraz pastwą ślimaków.
W skrzyniach na zboże piszczały myszki, a sowy całą rodziną osiadły na strychu młyna
i co wieczora leciały na łowy aż do łanów Stankowej koniczyny, aby tam chwytać przepiórki.
We młynie straszy! Koło mostu i na łęgach jakieś licho broi... niosła się wieść
coraz dalej i dalej po okolicy.
Musi to być Utopiec, nikto inszy... z tajemniczą miną zapewniała sąsiadów
Misiorka.
Stanek Zowada nie bał się jednakże Utopca. Kiedy przemykał się między olchami w
stronę starego mostu, niosąc pruską chorągiew, to podśpiewywał sobie nawet żwawego troja-
czka, * tak cieszył go figiel, którego spłatał wójtowi.
Most kołysał się i trzeszczał pod jego nogami, ale Stanek nie zważał na to i przytupywał
do taktu śpiewanej pieśniczce tak mocno, że naraz jedna deska oderwała się od mostu i z gło-
śnym pluśnięciem spadła do wody.
Pod mostem, gdzie głębia była największa, spoczywał na łożu z miękkich traw i zielo-
nej rzęsy Utopiec, karlus nadobny w czerwonej kapicy.
Od czasu, kiedy stary młynarz opuścił swoją zagrodę i cisza zaległa we młynie, ów rze-
czny władca rozgościł się na dobre pod mostem, a opustoszały młyn także chętnie nawiedzał
w księżycowe noce.
Posłyszawszy pluśnięcie, zbudził się z głębokiego snu, wypłynął na powierzchnię wody
i wyjrzał spomiędzy trzcin. Zobaczył wiejskiego chłopca i swoim zwyczajem umyślił go
postraszyć. Zatrząsł więc z całej siły cisowym słupem, wkopanym w dno rzeki, na którym
wspierał się most, ale Stanek, w swej uciesze, wcale tego nie zauważył, i dalej podśpiewując
wesoło, wpadł na młynarzowy dziedziniec.
Chwasty przeróżne sięgały tam chłopcu prawie po pas, a zielone jaszczurki wygrzewały
się na kamiennym przedprożu młyna. Cała budowla pogrążona była jak gdyby we śnie, osnuta
gęsto pajęczyną i porośnięta mchami.
Stanek rozejrzał się wokoło i nasłuchiwał. Było cicho. Tylko rzeka pluskała i szeleściły
na wietrze liście. Nigdzie ni śladu człowieka. Chłopiec ostrożnie uchylił drzwi wiodące do
młyna i wszedł do mrocznej sieni. Panował tam nieład.
Na podłodze leżały zbutwiałe worki, pod ścianami stały wielkie skrzynie na zboże,
rozpadające się teraz i okryte kurzem. Pajęczyny zwieszały się od stropu i zasnuwały kąty. Z
łopotem skrzydeł przeleciała tuż nad głową chłopca wystraszona sowa, gacki * tłukły się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]