[ Pobierz całość w formacie PDF ]

PoÅ›rodku dziedziÅ„ca zaczerpnÄ…Å‚em garść Å›niegu z tropu i powÄ…cha­
Å‚em.
 Nie boję się  wyszeptał Gwózdz.  Benzyna?  zgadywał.
 Coś w tym rodzaju  przyznałem z uśmiechem.  Czemu tak ich
straszysz?  zapytałem szeptem.
 Przez Różyczkę.
 Co ona ma z tym wspólnego?
 Wie pan, to taka primadonna dyskotek. Przewraca się jej w głowie
od tych facetów, którzy ją podrywają. Koleś bez BMW nie ma u niej
szans....
 Ale tobie siÄ™ też podoba  wtrÄ…ciÅ‚em z uÅ›miechem i kolejno oglÄ…­
dałem wszystkie dziury.
 No co pan...  Gwózdz wydawał się być oburzonym.
 Przecież sam przyznałeś, że dla niej te wszystkie strachy...
 Tak, ale chodzi o to, żeby wreszcie zdjęła tę maskę lalki i pokazała
siÄ™, jaka jest naprawdÄ™...
 Czasami pod takimi maskami nie ma niczego  zauważyłem. 
To nie maska, to jej prawdziwa twarz, więc zastanów się, czy warto...
Jest jeszcze coÅ›...  zatrzymaÅ‚em siÄ™ podnoszÄ…c stopiony krążek plasty­
ku i oglądając go.  Mój kolega, który jezdzi na safari mawia, że czasami
zasadzając się na piękną, szybką antylopę upoluje się coś innego. Nie
będzie to piękna zdobycz, którą można chwalić się przed kolegami, ale
lwica, z którą trzeba nauczyć się żyć. Kolega w Afryce poznał swoją
przyszÅ‚Ä… żonÄ™. Przez kilkanaÅ›cie lat żyli w tym samym mieÅ›cie, ale spo­
tkali siÄ™ dopiero w hotelu w Mombasie  na koniec opowieÅ›ci Å‚obuzer­
sko mrugnÄ…Å‚em okiem.
Gwózdz zamyślił się i zapatrzył w wejście do północnego skrzydła.
 I co?  krzyknęła Pożyczka.
 Możecie podejść i obejrzeć  odpowiedziałem.
Ruszyli niepewnie i z nieufnoÅ›ciÄ… podeszli do pierwszego tropu, po­
tem do kolejnego i tak dotarli do wschodniego skrzydła.
 To zrobili Norweg i Szkot?  upewniał się Gwózdz.
 Nie mamy na to żadnych dowodów  odparÅ‚em.  KtoÅ› z po­
mocą zwykłego budzika w najprostszym zegarku elektronicznym, jedno-
razówce, jakÄ… można kupić za kilka zÅ‚otych na każdym targowisku, przy­
gotowaÅ‚ zapalnik. Zlady ducha to nic innego jak weÅ‚niane wkÅ‚adki do bu­
tów nasÄ…czone Å‚atwopalnym pÅ‚ynem. ZostaÅ‚y poÅ‚Ä…czone weÅ‚nianym lon­
tem, który podobnie jak wkładki spalił się i został tylko ten zegareczek.
 Rany!  westchnął Gwózdz.  Po co to wszystko?
 %7łeby nastraszyć mieszkańców zamku.
 Po co?
 Co byÅ›cie zrobili, gdybyÅ›cie tu byli sami i zobaczyli to coÅ› na dzie­
dzińcu?
 Zwiali w środku nocy  stwierdził Gwózdz.  Ale kto...
 Możesz podejrzewać, ale nie dziel siÄ™ tÄ… wiedzÄ… z nikim  ostrze­
głem go.  Prawda nie musi być jednak taka straszna.
 Teraz naprawdę zaczynam się bać...
Chłopiec przerwał, bo zbliżali się do nas pozostali mieszkańcy zamku.
 Duch?  odezwała się Pożyczka.  Nie wierzę w nie, ale to
wygląda nieprawdopodobnie. Ktoś chciałby nam zrobić taki dowcip?
 Pewnie Gwózdz zrobiÅ‚ widowisko i teraz udaje mÄ…dralÄ™  Ró­
życzka oskarżyła kolegę.
 To nie ja  zapewniał chłopak.
 Ani ja  zastrzegł się Puzio.
 Ty się boisz własnego cienia  roześmiała się Różyczka.
 To %7łelazny  zwaliłem winę na kolegę.  Znam go, pewnie
chciaÅ‚ wam zrobić taki dowcip, ale nieoczekiwanie sam znalazÅ‚ siÄ™ w szpi­
talu. Pamiętam, że w młodości robił niezłe numery.
Nawet Gwózdz siÄ™ uspokoiÅ‚, tylko ja nabraÅ‚em pewnoÅ›ci, że widowi­
sko obliczone było na wzbudzenie popłochu wśród młodzieży. Zamek stałby
opustoszaÅ‚y przynajmniej do jutra rana, a być może tyle czasu wystarczy­
Å‚oby na rozwiÄ…zanie zagadki.
Zagnałem młodzież do kuchni, gdzie znowu przygotowaliśmy sobie
herbatÄ™.
 Jutro z Gwozdziem pójdziemy do sklepu zrobić zapasy  zapo­
wiadałem.  W tym czasie reszta zrobi generalne porządki na zamku.
Czy to jasne?
 Tak jest!  krzyknął chórek.
 Pobudka o szóstej trzydzieÅ›ci  wydawaÅ‚em rozkazy.  Dziew­
czyny robią śniadanie, a chłopcy pomogą mi przy kotłowni. Teraz umyć
się i spać!
Rozeszliśmy się do swoich pokoi. Ja swój odwiedziłem tylko po to,
aby zostawić tam plecak i założyć ubranie robocze. Trzeba było napalić
w piecu, żeby dzieciakom w nocy nie było zimno i woda w rurach nie
pozamarzała. Kotłownia była pod wschodnim skrzydłem, a wchodziło się
do niej przez wieżę. Nim zszedłem do piwnicy, sprawdziłem, czy agregat
pracuje prawidłowo. Był sterowany komputerem. Miał zasilać wielkie
akumulatory, sam je ładował w odpowiednim czasie i sam się wyłączał.
W pomieszczeniu było dostatecznie ciepło, by ropa w przewodach nie
zamarzÅ‚a. ZastanawiaÅ‚em siÄ™ w tym momencie, ile siÅ‚ i Å›rodków wymaga­
ło od %7łelaznego zorganizowanie życia na tym zamku i jak on wniósł lub
wwiózł tutaj te wszystkie rzeczy?
W piwnicy panowaÅ‚ chłód, ale i tak byÅ‚o o wiele cieplej niż na dwo­
rze. %7łelazny miał rację  w piwnicach panowała stała temperatura.
Przypomniałem sobie o szkielecie leżącym na końcu wyrobiska pod
północnym skrzydłem i otworzyłem metalowe drzwi po lewej stronie.
Za nimi byÅ‚a kotÅ‚ownia, też sterowana komputerem, z ogromnym pie­
cem, do którego wkładało się tylko drewno, a maszyna sama wszystkim
sterowała. Był tu zapas opału  wielkie krążki pni, niektóre pocięte, te
o mniejszej średnicy całe. Wysypałem popiół i do paleniska wrzuciłem
trochÄ™ drewna.
Nie miaÅ‚em latarki, wiÄ™c penetracjÄ™ piwnic zostawiÅ‚em sobie na na­
stÄ™pny dzieÅ„. Teraz zapaliÅ‚em Å›wiatÅ‚o na schodach w wieży i powÄ™dro­
wałem do pomieszczenia z radiostacją. Był tu grzejnik olejowy i piecyk
popularnie zwany kozą. Napaliłem w piecyku i zdjąłem koc termiczny,
jakim %7łelazny okrywał sprzęt. Zbliżała się północ, a ja uruchomiłem sprzęt.
WÅ‚Ä…czyÅ‚em nadajnik, potem podÅ‚Ä…czony do niego komputer. Jak siÄ™ zo­
rientowałem, mogłem przez radio rozmawiać lub nadawać komunikaty
alfabetem Morse'a, co byÅ‚o o tyle uÅ‚atwione, że nie musiaÅ‚em wystuki­
wać szyfru, tylko słowa wpisywałem z klawiatury. Wśród częstotliwości
zapisanych w pamięci komputera odnalazłem Quinka342 i zacząłem go
wywoływać.
 Zgłaszam się  usłyszałem w słuchawkach zaspany głos.
 Cze Quinek!  przywitałem go.  Nadaję z maszyny naszego
wspólnego kumpla, %7łelaznego...
 %7Å‚elazny?
 Dzwoniłeś do mnie przed świętami. Jestem tym muzealnikiem...
 Aaa... To była wiadomość od Irona68.
 Iron leży w szpitalu. Miał wypadek.
 Co się stało?
 Spadł z rusztowania. Będę potrzebował twojej pomocy w pewnej
sprawie. Prześlesz tekst, jaki ci nadam na numer faksu, który ci podam.
Dobrze?
 Dużo tego będzie?
 Nie.
Quinek pouczył mnie, jak wysłać wiadomość, ustaliliśmy czas i po
dwudziestu minutach schodziłem z wieży do siebie. Najpierw sprawdzi-
łem, czy brama jest zamknięta. Gdy znowu wszedłem do swojego lokum,
musiałem napalić w piecu i dopiero około pierwszej w nocy zasnąłem.
ByÅ‚em tak zmÄ™czony, że nawet jakby po zamku chodziÅ‚y bataliony du­
chów, a młodzież darła się wniebogłosy, to bym dalej spał.
 Komendant zamku zaspał!  obudziły mnie słowa Gwozdzia.
Stał obok łóżka w towarzystwie Puzia i obaj z troską patrzyli na mnie.
Spojrzałem na zegarek. Była za kwadrans siódma.
 Przepraszam, pracowaÅ‚em do pózna  próbowaÅ‚em siÄ™ wytÅ‚uma­ [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • projektlr.keep.pl