[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Pośrodku dziedzińca zaczerpnąłem garść śniegu z tropu i powącha
Å‚em.
Nie boję się wyszeptał Gwózdz. Benzyna? zgadywał.
Coś w tym rodzaju przyznałem z uśmiechem. Czemu tak ich
straszysz? zapytałem szeptem.
Przez Różyczkę.
Co ona ma z tym wspólnego?
Wie pan, to taka primadonna dyskotek. Przewraca się jej w głowie
od tych facetów, którzy ją podrywają. Koleś bez BMW nie ma u niej
szans....
Ale tobie się też podoba wtrąciłem z uśmiechem i kolejno oglą
dałem wszystkie dziury.
No co pan... Gwózdz wydawał się być oburzonym.
Przecież sam przyznałeś, że dla niej te wszystkie strachy...
Tak, ale chodzi o to, żeby wreszcie zdjęła tę maskę lalki i pokazała
siÄ™, jaka jest naprawdÄ™...
Czasami pod takimi maskami nie ma niczego zauważyłem.
To nie maska, to jej prawdziwa twarz, więc zastanów się, czy warto...
Jest jeszcze coś... zatrzymałem się podnosząc stopiony krążek plasty
ku i oglądając go. Mój kolega, który jezdzi na safari mawia, że czasami
zasadzając się na piękną, szybką antylopę upoluje się coś innego. Nie
będzie to piękna zdobycz, którą można chwalić się przed kolegami, ale
lwica, z którą trzeba nauczyć się żyć. Kolega w Afryce poznał swoją
przyszłą żonę. Przez kilkanaście lat żyli w tym samym mieście, ale spo
tkali się dopiero w hotelu w Mombasie na koniec opowieści łobuzer
sko mrugnÄ…Å‚em okiem.
Gwózdz zamyślił się i zapatrzył w wejście do północnego skrzydła.
I co? krzyknęła Pożyczka.
Możecie podejść i obejrzeć odpowiedziałem.
Ruszyli niepewnie i z nieufnością podeszli do pierwszego tropu, po
tem do kolejnego i tak dotarli do wschodniego skrzydła.
To zrobili Norweg i Szkot? upewniał się Gwózdz.
Nie mamy na to żadnych dowodów odparłem. Ktoś z po
mocą zwykłego budzika w najprostszym zegarku elektronicznym, jedno-
razówce, jaką można kupić za kilka złotych na każdym targowisku, przy
gotował zapalnik. Zlady ducha to nic innego jak wełniane wkładki do bu
tów nasączone łatwopalnym płynem. Zostały połączone wełnianym lon
tem, który podobnie jak wkładki spalił się i został tylko ten zegareczek.
Rany! westchnął Gwózdz. Po co to wszystko?
%7łeby nastraszyć mieszkańców zamku.
Po co?
Co byście zrobili, gdybyście tu byli sami i zobaczyli to coś na dzie
dzińcu?
Zwiali w środku nocy stwierdził Gwózdz. Ale kto...
Możesz podejrzewać, ale nie dziel się tą wiedzą z nikim ostrze
głem go. Prawda nie musi być jednak taka straszna.
Teraz naprawdę zaczynam się bać...
Chłopiec przerwał, bo zbliżali się do nas pozostali mieszkańcy zamku.
Duch? odezwała się Pożyczka. Nie wierzę w nie, ale to
wygląda nieprawdopodobnie. Ktoś chciałby nam zrobić taki dowcip?
Pewnie Gwózdz zrobił widowisko i teraz udaje mądralę Ró
życzka oskarżyła kolegę.
To nie ja zapewniał chłopak.
Ani ja zastrzegł się Puzio.
Ty się boisz własnego cienia roześmiała się Różyczka.
To %7łelazny zwaliłem winę na kolegę. Znam go, pewnie
chciał wam zrobić taki dowcip, ale nieoczekiwanie sam znalazł się w szpi
talu. Pamiętam, że w młodości robił niezłe numery.
Nawet Gwózdz się uspokoił, tylko ja nabrałem pewności, że widowi
sko obliczone było na wzbudzenie popłochu wśród młodzieży. Zamek stałby
opustoszały przynajmniej do jutra rana, a być może tyle czasu wystarczy
Å‚oby na rozwiÄ…zanie zagadki.
Zagnałem młodzież do kuchni, gdzie znowu przygotowaliśmy sobie
herbatÄ™.
Jutro z Gwozdziem pójdziemy do sklepu zrobić zapasy zapo
wiadałem. W tym czasie reszta zrobi generalne porządki na zamku.
Czy to jasne?
Tak jest! krzyknął chórek.
Pobudka o szóstej trzydzieści wydawałem rozkazy. Dziew
czyny robią śniadanie, a chłopcy pomogą mi przy kotłowni. Teraz umyć
się i spać!
Rozeszliśmy się do swoich pokoi. Ja swój odwiedziłem tylko po to,
aby zostawić tam plecak i założyć ubranie robocze. Trzeba było napalić
w piecu, żeby dzieciakom w nocy nie było zimno i woda w rurach nie
pozamarzała. Kotłownia była pod wschodnim skrzydłem, a wchodziło się
do niej przez wieżę. Nim zszedłem do piwnicy, sprawdziłem, czy agregat
pracuje prawidłowo. Był sterowany komputerem. Miał zasilać wielkie
akumulatory, sam je ładował w odpowiednim czasie i sam się wyłączał.
W pomieszczeniu było dostatecznie ciepło, by ropa w przewodach nie
zamarzła. Zastanawiałem się w tym momencie, ile sił i środków wymaga
ło od %7łelaznego zorganizowanie życia na tym zamku i jak on wniósł lub
wwiózł tutaj te wszystkie rzeczy?
W piwnicy panował chłód, ale i tak było o wiele cieplej niż na dwo
rze. %7łelazny miał rację w piwnicach panowała stała temperatura.
Przypomniałem sobie o szkielecie leżącym na końcu wyrobiska pod
północnym skrzydłem i otworzyłem metalowe drzwi po lewej stronie.
Za nimi była kotłownia, też sterowana komputerem, z ogromnym pie
cem, do którego wkładało się tylko drewno, a maszyna sama wszystkim
sterowała. Był tu zapas opału wielkie krążki pni, niektóre pocięte, te
o mniejszej średnicy całe. Wysypałem popiół i do paleniska wrzuciłem
trochÄ™ drewna.
Nie miałem latarki, więc penetrację piwnic zostawiłem sobie na na
stępny dzień. Teraz zapaliłem światło na schodach w wieży i powędro
wałem do pomieszczenia z radiostacją. Był tu grzejnik olejowy i piecyk
popularnie zwany kozą. Napaliłem w piecyku i zdjąłem koc termiczny,
jakim %7łelazny okrywał sprzęt. Zbliżała się północ, a ja uruchomiłem sprzęt.
Włączyłem nadajnik, potem podłączony do niego komputer. Jak się zo
rientowałem, mogłem przez radio rozmawiać lub nadawać komunikaty
alfabetem Morse'a, co było o tyle ułatwione, że nie musiałem wystuki
wać szyfru, tylko słowa wpisywałem z klawiatury. Wśród częstotliwości
zapisanych w pamięci komputera odnalazłem Quinka342 i zacząłem go
wywoływać.
Zgłaszam się usłyszałem w słuchawkach zaspany głos.
Cze Quinek! przywitałem go. Nadaję z maszyny naszego
wspólnego kumpla, %7łelaznego...
%7Å‚elazny?
Dzwoniłeś do mnie przed świętami. Jestem tym muzealnikiem...
Aaa... To była wiadomość od Irona68.
Iron leży w szpitalu. Miał wypadek.
Co się stało?
Spadł z rusztowania. Będę potrzebował twojej pomocy w pewnej
sprawie. Prześlesz tekst, jaki ci nadam na numer faksu, który ci podam.
Dobrze?
Dużo tego będzie?
Nie.
Quinek pouczył mnie, jak wysłać wiadomość, ustaliliśmy czas i po
dwudziestu minutach schodziłem z wieży do siebie. Najpierw sprawdzi-
łem, czy brama jest zamknięta. Gdy znowu wszedłem do swojego lokum,
musiałem napalić w piecu i dopiero około pierwszej w nocy zasnąłem.
Byłem tak zmęczony, że nawet jakby po zamku chodziły bataliony du
chów, a młodzież darła się wniebogłosy, to bym dalej spał.
Komendant zamku zaspał! obudziły mnie słowa Gwozdzia.
Stał obok łóżka w towarzystwie Puzia i obaj z troską patrzyli na mnie.
Spojrzałem na zegarek. Była za kwadrans siódma.
Przepraszam, pracowałem do pózna próbowałem się wytłuma
[ Pobierz całość w formacie PDF ]