[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Nie wiem, pewnie komputer pokładowy przy wymianie kół lekko sfiksował -
odpowiedziałem.
Około południa dojechaliśmy do Mikołajek. W namiocie dla prasy znalezliśmy
Olbrzyma. Właśnie szykował się do wyjazdu na trasę.
- Nie wiesz, czy ekolodzy dzisiaj protestują? - pytał jakiegoś kolegę.
- Już chyba wczoraj się wyszaleli - odpowiedział tamten.
Widzieliśmy reporterów z notebookami i telefonami komórkowymi łączących się ze
swoimi redakcjami. W największym napięciu pracowali ci, którzy przygotowywali relacje dla
rozgłośni radiowych i telewizyjnych. Biegali co rusz do pobliskiego parku serwisowego, gdy
tylko ktoś wpadł i powiedział: Hołek przyjechał czy Gryczyński stracił koło .
Zaprosiłem Olbrzyma do naszego samochodu, który miał większe szansę dojechać po
rozjeżdżonych szutrach na dobre miejsce widokowe. Tego dnia po południu miał być
rozgrywany odcinek specjalny pomiędzy Aawkami a Woznicami.
- Jedzmy na szósty kilometr, do przejazdu przez most na kanale - zaproponował
dziennikarz.
- Działo się coś ciekawego? - zapytała Zosia.
- Aż za dużo - powiedział reporter kręcąc głową. - Miał być wspaniały prolog w
Giżycku, ale nawierzchnia na giżyckim stadionie była kiepska i zrezygnowano. Kibicom
zostało jedynie obejrzenie kierowców jeżdżących w kółko. Potem jeden z zawodników na
trasie zmarł na atak serca. Z kolei Janusz Kulig dachował, gdy próbował ominąć kamień
polny leżący na trasie. Wszystkie szyby w samochodzie wypadły. Również na tym odcinku
gumę złapał Krzysztof Hołowczyc i przez to stracił minutę, a prowadzenie objął Robert
Gryczyński. Na innym odcinku specjalnym zapalił się samochód Jarosława Pinelesa. Gdyby
nie to, że swoją gaśnicę oddała mu załoga Dariusza Solarskiego, to straciłby wóz.
- Kupiłby nowy - skomentował Jacek.
- Dla tych ludzi rajdy to pasja - odpowiedział mu Olbrzym. - Nawet samochód lekko
podrasowany do wyścigów to dla nich wszystko, a o takiej maszynie i serwisie jak Hołek
mogą tylko marzyć. Jednak wydają na ściganie się swoje pieniądze, liczą na sukces i
zainteresowanie sponsorów.
- A co z tymi ekologami? - dopytywałem się.
- Widzisz, zorganizowali pikietę. Zablokowali trasę. Odcinka specjalnego nie
zaliczono. Policja nie śmiała interweniować, a wkoło byli kibice, którzy przyjechali czasami z
bardzo daleko, właśnie w to miejsce, żeby zobaczyć na przykład Hołowczyca w samochodzie
przez ułamki sekund. Ekolodzy mają prawo protestować, bo w zasadzie do tego ogranicza się
ruch ekologiczny.
- Nieprawda, a selektywna zbiórka śmieci w miastach - zaprotestowała Zosia.
- Kwiatuszku - Olbrzym odwrócił się do niej - nie widziałem przed żadnym ratuszem
pikiety ekologów chcących siłą zmusić władze miasta do tego. To czasami niezbyt
zorientowani samorządowcy rzucają się na ten pomysł, żeby pokazać, że myślą ekologicznie.
Mało gdzie oprócz różnokolorowych pojemników postawiono także sortownię śmieci,
porządne składowisko odpadów, obniżono ceny wywozu śmieci z osiedli, gdzie taka zbiórka
jest organizowana, i znaleziono kupca na posegregowane odpady.
- Tutaj walczą o czystość jezior mazurskich i całej okolicy - argumentowała Zosia.
- Ludzie żyjący tutaj z czystości jezior i lasów przez dwa, góra trzy miesiące sezonu
turystycznego muszą zarobić na resztę roku. Dla nich takie wydarzenie, w które
zaangażowane jest prawie sto załóg, a dodaj do tego serwis, dziennikarzy i osoby
towarzyszące, nie mówiąc o kibicach to złota góra. W Mikołajkach i okolicach na długo przed
wyścigiem nie było miejsc w hotelach. Nasze jeziora brudzone są także przez turystów
wszelkiej maści, a najwięcej śmieci znajdziesz w lasach koło dróg asfaltowych. Trasę rajdu
tak zaplanowano, że w dziewięćdziesięciu procentach przebiega przez tereny nie zalesione.
- To co ekolodzy mają robić? Nie protestować, jeśli uznają to za słuszne? - dopytywał
się Jacek.
- Uważam, że jest słusznym, żebym był szczęśliwy, a do szczęścia brakuje mi tylko
takiej bryki jak Rosynant - zaczął Olbrzym. - Zabieram go Pawłowi. Przecież jednak łamię
prawo. W drodze do szczęścia nie powinniśmy przekraczać pewnych norm. Jeśli ktoś chce
uszczęśliwić ludzi i przyrodę na siłę powinien dokonać przedtem rachunku zysku i strat.
Rejon Mikołajek zarobił na rajdzie, został rozreklamowany. Ekolodzy zostali trochę
poszturchani i jeden dzień pokazywano ich w telewizji. Nic nie wywalczyli.
- Nie przekonał mnie pan - gniewnie rzuciła Zosia.
W tym czasie zajechaliśmy w pobliże przejazdu na kanale. Stanęliśmy w dobrym
punkcie widokowym. Olbrzym wsadził w ucho słuchawkę małego przenośnego radyjka, gdzie
nadawano audycje radia rajdowego.
- Zaraz będą - mruknął i wyjął lornetkę.
Rzeczywiście po chwili w oddali usłyszeliśmy ryk silników i zobaczyliśmy tumany
kurzu. Nagle prawie jak spod ziemi wystrzelił w górę samochód z numerem jeden. Ludzie,
którzy stali koło nas, na jego widok krzyczeli: Hołek, Hołek! . Przejazdowi reszty
zawodników towarzyszyły już tylko fachowe uwagi lub okrzyki zachwytu.
Po przejezdzie wszystkich zawodników odwiezliśmy Olbrzyma do Mikołajek.
- Spotkamy się w Mamerkach? - zapytałem go żegnając się.
- Oczywiście, będę tam pojutrze - odpowiedział. - Muszę tylko oddać tekst i wywołać
zdjęcia. Przyjadę do was pojutrze.
Wróciliśmy do Doby. Zosia z Jackiem wrócili na jachty, a ja zostałem przy
Rosynancie.
- Panowie szukają bunkrów? - usłyszałem nagle za sobą głos młodego tubylca. Był to
ten sam chłopak, który poinformował mnie, kto przeciął opony.
- A tak, chcemy je zwiedzić - odpowiedziałem nie chcąc małego wtajemniczać w
nasze sprawy.
- A wie pan o tych przy Kanale Mazurskim? Przy jeziorze Przystań? - dopytywał się.
- Tak, wiemy. Jutro tam chcemy pojechać.
- Aaa... - w głosie brzmiało rozczarowanie. Malec chciał sprawić mi niespodziankę. -
A o tych w Radziejach pan wie?
- Nie - zdziwiłem się. - Możesz mi je pokazać na mapie?
- O tutaj są, przy tej esowatej drodze - palcem pokazał punkt.
- Wielkie dzięki, bardzo mi pomogłeś.
Widząc, że Zosia i Jacek zajęci są na Gilmie rozmowami postanowiłem tam sam
pojechać. Niecałe trzy kilometry za Radziejami skręciłem w lewo w polną drogę. Nad
mazurskimi polami powoli zmierzchało, ale światła było jeszcze dość, żeby zwiedzić bunkry.
Jechałem po strasznie wyboistej drodze. Znowu na chwilę komputer Rosynanta zwariował .
Gdy dojeżdżałem do torów i po lewej stronie miałem gospodarstwo, a po prawej niewielki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]