[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Panną. U jej podnóża Dunajec spienił się i wzburzył zmieniając kierunek o 180 stopni.
Miejsce to zwane jest Na Loch, a rzeka osiąga tu podobno największą głębokość na całym
przełomie -10 metrów.
Z prawej ukazała się stroma ściana, od charakterystycznych wymyć nazywana
Wylizaną. Do Dunajca wpadał od wschodu Leśny Potok, końcowa przystań słowackich
spływów rzeką. Na brzegu pojawiło się coraz więcej ludzi.
Maria przeciągnęła się.
- Widzę, że nasza wyprawa dobiega końca. Przyznam się, że spodziewałam się po niej
czegoÅ› bardziej dramatycznego.
Wzruszyłem ramionami.
- Nie lekceważ tej rzeki. Pamiętasz, jak na początku naszego spływu opowiadałem o
katastrofie tratw ze szkolnÄ… wycieczkÄ…?
- Tak. Ale sam mówiłeś, że były one przeładowane i powiązane niezgodnie z
przepisami. W dodatku płynęły nimi dzieci, a nie dorośli, silni mężczyzni - zerknęła na mnie
z kpinÄ….
- Mówisz:  dorośli i silni ? - odpowiedziałem podobnym spojrzeniem. - Może jeszcze
dodasz: wyszkoleni?
- Mogę dodać.
- To dowiedz się, że gdzieś akurat na tym odcinku rzeki, który teraz przepływamy, w
1970 roku utonął uczestnik Międzynarodowego Spływu Kajakowego. Był to doświadczony
kajakarz, startujący w tym spływie po raz dwudziesty pierwszy...
- Też mi - żachnęła się Maria, ale widać było, że moja opowieść wywarła na niej
wrażenie. - Częstujesz nas straszliwymi historiami na początku spływu, nie szczędzisz ich też
na zakończenie!
- Ale w środku, pomyśl, ile napatrzyłaś się piękna! - próbowałem się zaśmiać, ale sam
byłem z siebie niezadowolony.
Jeszcze tylko jedna bystrzyna pod Hukową Skałą i spokojne, głębokie na 5 metrów
 ploso ...
I tak oto w niewesołych nastrojach zakończyliśmy nasz spływ w przystani na osiedlu
LÄ…d w Szczawnicy.
Mieliśmy jeszcze płynąć do Krościenka, dokąd od zeszłego roku znów dopływają
tratwy z wycieczkowiczami, ale widząc skwaszone miny towarzyszy i słysząc, że Aleksander
znów narzeka na serce, postanowiłem (czego innym nie polecam) zakończyć nasz spływ w
Szczawnicy.
Z ponurymi minami poszliśmy na parking, by autobusem czy też często tu
kursującymi mikrobusami pojechać z powrotem do Kątów, skąd wyruszyliśmy, a gdzie teraz
czekały nasze samochody.
Nastrój w naszej ekipie zmienił się jednak diametralnie, gdy powróciwszy do
pensjonatu, zasiedliśmy do poobiedniej kawy. Otóż ozdrowiały ni stąd ni zowąd Kobiatko
oświadczył, że jutro ruszamy na podbój Zbójeckiej Dziury! Aleksander po raz pierwszy
wymienił przy Peruwiańczykach tę nazwę terenową. Musiał więc poczuć się nie tylko dobrze,
ale i pewnie.
Wszystkim wrócił dobry humor. Maria, słysząc nazwę  Zbójecka Dziura , spytała:
- Czy to w niej ukrywał się może ten sławny Janosik? Odpowiedziałem ze śmiechem:
- Już wam mówiłem, że Jerzy Janosik (dość pośledni zresztą zbójca) nigdy nie
zbójował po tej stronie Tatr. Urodził się we wsi Terchova na Słowacji 25 stycznia 1688 roku.
Jego działalność trwała od września 1711 do marca 1713 roku, kiedy to ujęto go w Klenovcu,
wsi położonej w środkowej Słowacji w rejonie Weporskich Wierchów. Wyrok - powieszenie
na haku za żebro - wykonano 17 lub 18 marca tegoż roku w Liptovskim Mikulaśu. Z procesu
Janosika zachowały się do dzisiaj zapisy jego zeznań.
- Szkoda chłopaka - posmutniała na moment Maria.
Ale już profesor opowiadał o sławnych zbójach peruwiańskich o imionach Iguera i
Alvarado. Wysłuchaliśmy go z należytą uwagą. Tylko Janusz stwierdził, że teraz łatwiej o
zbójcę na ulicach spokojnych miast niż w leśnych gąszczach, jaskiniach i kryjówkach.
Ale gdy Aleksander, na dobrą wróżbę, poprosił panią Cecylię, by na kolację
przyrządziła pstrąga  jak to tylko ona umie , radość w naszym gronie zapanowała
powszechna.
Rano przy śniadaniu Maria zadziwiła nas nowym strojem. Była to tunika bez rękawów
pokryta dziwnym wzorem, na który składały się dziesiątki kwadratów z wpisanymi w nie
różnymi znakami i symbolami.
- Moja tunika - wyjaśniła nam Maria - to  unku , a pokrywające ją kwadraty i znaki
zwane są przez Inków  tocapus . W latach trzydziestych archeolog Rafael Larco Hoyle
poddał myśl, że  tocapus to pismo. Obecnie prowadzi nad nim badania Victoria de la Jara i
jej uczniowie. Nakładam moją  unku rzadko, bo to zabytek, ale dziś mamy dzień
wyjÄ…tkowy.
- Może jednak lepiej będzie przebrać się w dres, o ile taki pani posiada. Do Zbójeckiej
Dziury droga jest taka, że jak to tutaj mówią, można się na niej  i psetocyć, i psemocyć -
zwrócił się do Marii Aleksander. - A szkoda by było tej pięknej tuniki.
- Przebiorę się więc w dres, skoro pan tak radzi - zaśmiała się w odpowiedzi.
Zszedłem do Rosynanta i przygotowałem plecak, do którego, oprócz mego
wykrywacza metali  Rambo i sondy ultradzwiękowej do wykrywania pustych przestrzeni,
włożyłem solidny młotek i przecinak, oraz zwój cienkiej, ale bardzo wytrzymałej linki, a
także latarkę.
Aleksander też był gotów do wyjścia, a nawet Janusz dzwigał plecak wyładowany
 wiktuałami i napitkami , jak wyjaśnił Kobiatko.
Nasi towarzysze ukazali się nam rzeczywiście strojni w dresy i adidasy, oraz zbrojni w
imponujących rozmiarów aparaty fotograficzne -  Nikona i  Minoltę . W torbie de la Vegi
domyślałem się kamery video.
 Mam nadziejÄ™, że «czarnÄ… wdowÄ™» zostawili w pensjonacie - pomyÅ›laÅ‚em z
niepokojem.
- No, to ruszamy! - zakomenderował Aleksander.
- Jak to? - zrobiła wielkie oczy Maria. - To nie podjedziemy tam samochodem?
- Kobieto, ty byś chciała zwiedzać tylko z okien samochodu?!
- Poza tym tam siÄ™ nie dojedzie samochodem!
- Nawet takim jak Pawła? - zerknęła ku mnie.
- Nawet! - kategorycznie machnął ręką Aleksander. - Owszem, jest tam kilka dróg, ale
żadna i tak nie dochodzi do Zbójeckich Skałek. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • projektlr.keep.pl