[ Pobierz całość w formacie PDF ]

najszerszej części pokładu widniał stosunkowo niedawno wybity otwór. Koralowce odcięto
piłami i toporami, przez co powstała podłużna jama. Za mało leżało wokół niej drobnych
kamieni, by mogła być dziełem natury. Pod ziejącą w pokładzie dziurą widać było daleko w
dole zwalone okrągłe głazy; Cymmerianin bez trudu poznał, iż są to kamienie balastowe.
Wygląd wraku nie dawał odpowiedzi na pytanie, co stało się ze skarbem. Być może
dla bezpieczeństwa zakopano go gdzie indziej, lecz równie dobrze uczestnicy nieszczęsnej
wyprawy mogli go wywiezć daleko na pustynię. Cztery potężne, kryte wozy zachowały się w
dobrym stanie; ich podarte plandeki z owczych skór zwisały luzno w nieruchomym,
rozpalonym powietrzu. Dziury w deskach platform mogły świadczyć o tym, że ich ładunek
wysypał się gdzieś na pustynnym szlaku. Jeżeli istotnie było nim ciężkie złoto, pewnie nadal
czekało na odnalezienie przez na poły oszalałego z pragnienia pustynnego jezdzca& który na
pewno uznałby je za miraż lub z podniecenia postradałby do reszty zmysły.
Szyderstwo po szyderstwie, ironia na domiar ironii  jeden po drugim sypały się
dowody, iż bogowie są okrutnymi kpiarzami. Conan ruszył dalej do przodu, by wyjrzeć przez
wznoszący się wysoko dziób okrętu, zakończony pokrytym koralowcami, utrąconym
fragmentem kliwra.
Wchodząc na szeroki przedni pokład, Conan doznał wrażenia, że pod nierównymi,
pokrytymi skamieniałym pyłem deskami jest pusto. Z dołu zdawało się nieść echo.
Wciągnąwszy z podnieceniem w piersi wysuszone powietrze, rozejrzał się po opustoszałym
wąwozie, czy gdzieś nie rzuci mu się w oczy błysk żółtego metalu. Nagle rozległ się ostry
trzask. Wiekowe deski ustąpiły pod ciężarem Cymmerianina. Samotny wędrowiec zapadł się
pod pokład.
Póznym popołudniem następnego dnia do pielgrzymki arcykapłana Khumanosa 
która przez ten czas zdołała pokonać zaledwie niewielki odcinek drogi  dołączył wędrowiec
w drugim płaszczu z kapturem. Był to przewodnik Conan, wracający z niespodziewanego
wypadu w głąb pustyni. Ponieważ szedł całą noc i następny dzień  z tego ponad dwanaście
godzin bez wody  zataczał się i był wyraznie bliski omdlenia.
Khumanos nie wypytywał Conana, co się z nim działo. Sam Cymmerianin nie kwapił
się z opowieścią. Aapczywie wypił mnóstwo wody i był wyraznie zadowolony z odzyskania
wielbłąda, koców i zapasów jedzenia. Jedna noc wystarczyła, by wróciły mu siły. Wczesnym
rankiem następnego dnia jeszcze raz ruszył do oazy Tal ib, by nabrać zapasów wody dla
wędrującego do Qjary orszaku.
14.
KONWOKACJA
Zza falującej zasłony rozpalonego od pustynnego żaru powietrza wyłonił się
zmierzający ku murom Qjary samotny jezdziec. Jego wierzchowiec był w dobrym stanie,
chociaż musiał dzwigać wysokiego, masywnego mężczyznę. Mięśnie szerokich barków
mężczyzny napięły się pod ogorzałą, pokrytą warstewką potu skórą, gdy zatrzymał
posuwającego się gładkim, chyżym biegiem wielbłąda przed furtą do dzielnicy karawan.
 To wypędzony heretyk Conan!  zawołał natychmiast strażnik przed bramą do
towarzyszy na szczycie muru, co wywołało szydercze śmiechy i okrzyki.  No, czego tu
szukasz, przybłędo? Wschodnia pustynia okazała się dla ciebie za surowa?  zawołał
wartownik; jego odwadze najwyrazniej pomagały sterczące nad zwieńczeniem muru groty
strzał i włóczni innych strażników.  Jeśli jesteś spragniony, w rzece jest dość wody! A
jeżeli szukasz miejsca na odpoczynek, możesz jak poprzednio uwić sobie legowisko w
chaszczach nad brzegiem! Wiedz, że raz wypędzony ze świątyni Jedynej Prawdziwej Bogini
już nigdy nie możesz wjechać w te mury!
W trakcie swej zjadliwej przemowy wartownik zastawił furtę skośnie wystawionym
przed siebie drzewcem piki.
 Oszczędz sobie tchu, pokurczu!  wycedził Conan, wsparłszy stopę na garbie
wielbłąda.  Gdybym chciał wjechać przez tę bramę, już byłbym po drugiej stronie, a z
twojej rozwalonej makówki jadłyby wrony!  Położył dłoń na zakurzonej rękojeści
ilbarsyjskiego noża u boku.  Taki czyn nie byłby jednak godny emisariusza króla
Anaksymandra z Sarku i wysokiego posła Zwiętego Kościoła Wotanty, dlatego proszę cię
uprzejmie o wpuszczenie do miasta.
 Dlaczego twierdzisz, że reprezentujesz sprzymierzeńca naszego króla?  rozległ
się nieprzyjazny głos ze szczytu murów.  Chcesz nam wmówić, że przybyłeś tu z religijną
misją?
 Jeżeli mi nie wierzycie, spytajcie strażników tego posągu.
Odwróciwszy się do połowy w siodle, Conan wskazał wielki pojazd z okrytym
całunem ładunkiem, ciągnięty przez powłóczących nogami ludzi obok sadu daktylowego po
drugiej stronie rzeki. Orszak dotarł do Qjary nie głównym szlakiem karawan, lecz od strony
odludnej doliny, łączącej się z bezmiernym pustkowiem na zachodzie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • projektlr.keep.pl