[ Pobierz całość w formacie PDF ]

128
- On oszukuje. Dolejcie mu, baby.
- Fakt, jedyny nasz mężczyzna.
- A ja? - wtrąca się rozzuchwalony Tadzio.
- Ty jesteś, za młody. Siedz cicho.
- Ja za młody? Ja wam zaraz pokażę. Z ciemności wychodzi Hania, która dla mnie chciała
sobie odebrać życie. Tak samo tajemnicza i histeryczna
jak wtedy.
- Hej - wita mnie.
- Hej.
- Podobno zrobiłeś karierę. Ludzie po biurach szepczą o tobie w czasie przerw
śniadaniowych.
- Może mylą mnie z kimś innym.
- Zawsze udawałeś skromnego.
- Daj spokój.
- Boisz się wspomnień. No, miej odwagę, powiedz:
odejdz, stara babo.
209
- Zwietnie wyglądasz, słowo daję.
- Byłeś zawsze świnia, ale cię lubię. Robi mi się gorąco, brakuje trochę powietrza, choć wiatr
wieje tęgo, niesie tony ożywczego ozonu.
- Może zagramy o niego? - proponuje trochę za głośno Kasia.
Bodę wzrokiem ciemność, żeby sprawdzić, czy ktoś nas nie podsłuchuje. Ale miasto drzemie,
świątecznie podpite. Kiedy wiatr ucicha, przebija się od Wisły słaby, anemiczny głos orkiestr,
które z estrad bawią włóczęgów i lunatyków. Z wieży Pałacu leci raptem złom piaskowca
obrywając girlandę żarówek. To znaczy, ze idzie zmiana pogody.
Któraś z moich byłych dziewcząt rzuciła kartoflem. Przerzucam z dłoni na dłoń nie
dopieczonego ziemniaka z rakowatymi naroślami. Krajowy. Moim dziewczynom słabo się
wiedzie.
- To co? Zagramy o tego jedynego mężczyznę?
- Ale w co?
- Szkoda fatygi.
- Może w butelkę?
- Ja rezygnuję.
- Ja go biorę bez butelki.
- A figa. Dlaczego ty?
- No to grajmy.
- Tadziu, poszukaj butelki.
- Ani mi się śni. Ja też jestem do zagrania. Mam swoje lata.
- Nie rozśmieszaj mnie.
- Gdzież ta butelka?
- Poczekajcie, trzeba go zapytać. Może sam już wybrał którąś.
129
- On nie wybierze. Nieśmiały. Niezdecydowany.
- A skąd go tak dobrze znasz?
- Opowiadała mi przyjaciółka.
- Nie wygłupiajcie się, Lucyna płacze.
- Nie płacze, tylko popiół jej wpadł do oka.
210
- No to co, gramy? Boże, jak nudno.
- Ja też miałam ciężki dzień.
- Coraz ciężej żyć.
- Z rana popatrzyłam w lustro.
- Lepiej nie patrzeć.
- Och, gdzie nasi chłopcy.
- To już minęło, przepadło.
- Dlaczego? Ja się czuję młoda.
- Gienia ma trzydziestoletniego.
- Ja już nie mam siły.
- Przestańcie. Dosyć tego narzekania. Wypijmy, dziewczyny.
- Za naszą młodość.
- Przecież jesteśmy młode.
- Czego, głupia, beczysz?
- A ty czemu ryczysz?
- Puścił mi się tusz w rzęsach.
- A mnie wszystko puściło.
- To gramy o niego?
- Protestuję. Co to, baby, mamy grać o przybłędę? Minął nas i szedł dalej. Głupia Lucyna
pobiegła za nim.
- Kaziczek go kochał.
- Ja go też kochałam.
- To dziwne, bo ja też.
- Niemożliwe, co wy opowiadacie?
- Może powiesz, że ty nie? Całe miasto plotkowało.
- To jest dobry gagatek.
- Kawał świntucha.
- Z jedną kończył, z drugą zaczynał.
- Z dwiema naraz romansował. Co ja, głupia, łez wylałam.
- Wiecie, damy mu łupnia.
- Za naszą i waszą krzywdę. Już kilka z nich powstało chwiejnie od ogniska. Rena
wyłamywała gałąz z uschniętej jabłoni.
- Za jaką krzywdę? - spytałem podnosząc się z kamienia. - Dziewczyny, przecież ja się
starałem. Chcia-
211
łem was kochać jak nikt na świecie. Może gdyby nie wy, dziś byłbym Szekspirem. Tak, to
130
prawda. Dla was zmamotrawiłem pół życia.
- Bezczelny.
- Robi nam jeszcze wymówki.
- No, tego już za wiele.
- Niech idzie do diabła.
Wyciągnąłem z ognia żagiew, jak pochodnię. Trochę dla efektu, trochę dla obrony. Wiatr
szarpał niczym skrawkiem jedwabiu skąpym płomieniem.
- Moje kochane, najdroższe. Jeszcze cała noc przed nami. Przypomnijcie sobie te wiosny,
lata, jesienie, a nawet zimy. Poranki, godziny obiadowe i wieczory. Jedwabne pościele,
mchy leśne i zakamarki kuchenne. Rozważcie wszystko sprawiedliwie i dopiero potem
wydajcie wyrok samosądu.
- Ja go przecież prawie nie znam - odezwała się po chwili Rena.
- A ja go znałam tylko z widzenia - dodała Rysia.
- Więcej dymu niż ognia.
- Wypijmy nasze dziewczynińskie.
- Aby do wiosny.
- Aby do Nowego Roku.
- Aby do jutra.
Odłożyłem nieznacznie zwęgloną gałąz. Ostrożnie, krok za krokiem skryłem się za niską
gruszę. I jakby w lesie na grzybach, przykurczony do ziemi, parłem na drugi brzeg ogrodów. A
kiedy krzaki i drzewka zakryły już ognisko i ziębnące moje dziewczyny, wyprostowałem się,
byłem wolny.
- Hej - powiedział ktoś cichym głosem.
- Hej!
Podeszła do mnie, smukła w ciemnościach, piękna w ciemnościach, młoda w ciemnościach.
Ujęła moją twarz w obie dłonie, jakby chciała się przyjrzeć w świetle nagłej łuny, co wyjrzała
spomiędzy rozdartych chmur.
212
- Ja kocham ciebie do dziś - szepnęła.
- A kto ty jesteś?
- Twoja dawna dziewczyna.
Usiłowałem rozpoznać ją po głosie, lecz odzywała się przecież szeptem. A szept jest tylko
echem głosu.
- I ja ciebie kocham.
- Przypomnisz mnie czasem między innymi i nie wiesz, że to ja.
Pocałowała mnie w usta młodymi ustami.
- Wiesz, odchodzę.
- Wiedziałam, że odejdziesz.
- Odchodzę na drugi brzeg.
- Co ty mówisz? Co się stało?
- Taka wynikła konieczność.
131
- Co to znaczy?
- %7łe skończyły się żarty. Moje żarty.
- yle śniłam ciebie. Niosłeś do mnie małe dziecko. Ani twoje, ani moje.
- Będę ciebie pamiętał na zawsze.
- Przecież nie wiesz, kto ja jestem.
- Będę ciebie pamiętał młodą, tajemniczą, przyciemnioną letnim zmierzchem jak słowiańska
madonna. Chcesz? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • projektlr.keep.pl