[ Pobierz całość w formacie PDF ]
arabskiej architekturze. Powietrze pachniało przyprawami
korzennymi i drzewem sandałowym.
Jak powiedział ten sprzedawca na rynku: pańska żona? No
cóż, może nie było to aż takie dziwne.
- Dlaczego nigdy się nie ożeniłeś? - spytała wiedziona
impulsem.
W uliczce pojawiło się stadko kóz. Shanna przycisnęła się do
ściany domu, by je przepuścić. Może nie powinna była pytać,
ale słowa jakoś same jej się wymknęły. Z drugiej strony, co w
tym złego, że pyta. W końcu dzieli z nim łóżko, mieszka w jego
domu.
- Zwyczajnie, nie miałem ochoty - wzruszył ramionami. No
tak, nic dodać, nic ująć. - Nie widziałem siebie w roli męża. Ani
ojca. Co powiesz na to? - Wskazał na maleńką restaurację na
dachu, z widokiem na miasteczko.
RS
92
- Wygląda niezle.
Dlaczego nie chcesz ze mną porozmawiać?
- Jesteś gotowa do spróbowania smakołyków kuchni suachli?
Jestem gotowa na wszystko. Zwłaszcza na prawdę o tobie.
- Jestem gotowa na wszystko - powiedziała głośno. - Będzie
mnóstwo kokosa i przypraw?
- Zgadza się.
Przed wiekami arabscy handlarze przywiezli w te strony nie
tylko przyprawy korzenne, ale też swoje geny, religię i
architekturę, dlatego wybrzeże Kenii sprawia wrażenie
odrębnego państwa.
Idąc za wskazówkami na drewnianych tabliczkach, weszli po
wąskich schodkach na górę. Restauracja była maleńka, ale nie
czuło się ciasnoty, może dzięki roślinom w donicach i pnącemu
winu. Pięć maleńkich stolików przykrywały obrusy w wesołą
biało-niebieską kratkę.
- Wygląda na rodzinny interes - zauważyła Shanna, siadając
przy stole.
Właściciel powitał ich z uśmiechem i po kilku żarcikach
przedstawił menu dnia. polecając zwłaszcza baraninę w
pikantnym sosie kokosowym - specjał żony właściciela, znany
w całym mieście.
Przyniesiono im butelkę zimnej wody. Shanna wypiła
zachłannie od razu całą szklankę. Spoglądała na dachy domów i
ocean połyskujący w oddali, ale jej umysł wciąż zaprzątała nie
dokończona rozmowa.
A wiec Rand po prostu nie miał ochoty się ożenić. Nigdy
dotąd o tym nie rozmawiali, był to bowiem jeden z
..prywatnych" tematów, o których nie chciał w ogóle
wspominać.
- Mam kilka pytań - zaczęła.
- To u ciebie normalne. - Rand wyciągnął nogi pod stołem i
oparł się wygodnie o poręcz krzesła. - Strzelaj śmiało.
RS
93
- Tylko... Widzisz, ja bardzo chcę ci je zadać. Rand. I chcę,
byś mi odpowiedział, ale z drugiej strony boję się, że się na
mnie pogniewasz.
- Jest pani strasznie tajemnicza, memsah - rzekł lekko.
Wiedziała, że to szaleństwo, ale postanowiła brnąć dalej.
- Mogę spytać, dlaczego nie miałeś ochoty się ożenić?
- Zapowiada się wywiad-rzeka, czy co?
Nie wróżyło to nic dobrego. Och, nieważne, pomyślała z
irytacją, co ma być, to będzie.
- Zgadza się. Szykuję się do napisania kolejnego artykułu, nie
mówiłam ci? Będzie nosił tytuł Sekretne życie uczuciowe
białego myśliwego". - Omal nie wybuchnęła śmiechem.
- Fascynujące - powiedział, ale widać było, że ani przez
chwilę nie dał się zwieść.
Z minaretu pobliskiego meczetu rozległ się śpiew muezi-
wzywający wiernych do modlitwy,
- Więc jak to było. Rand?
- Po prostu, jakoś mi się nie złożyło.
- Ale dlaczego? Nie możesz być trochę bardziej...
szczegółowy?
- Nie - odpowiedział wciąż tym samym lekkim tonem.
- Więc dlaczego poprosiłeś, bym się do ciebie wprowadziła?
- Ponieważ ofiarowałaś mi siebie. Otworzyła usta ze
zdumienia.
- Doprawdy? - Była wściekła, naprawdę wściekła. -
Doprawdy?
Rand wybuchnął gromkim śmiechem.
- Uwielbiam cię szokować.
Podano do stołu. Z półmisków unosiły się smakowite
zapachy.
- Jeśli to smakuje tak, jak pachnie, może powinnaś poprosić o
przepis. - Rand najwyrazniej usiłował zmienić temat. -
Smacznego!
RS
94
- Ja jeszcze z tobą nie skończyłam, wiesz o tym - pogroziła
mu widelcem. - Czy dobrze zrozumiałam? Zaprosiłeś mnie tylko
dlatego, że miałeś na mnie chrapkę?
- Tak, właśnie. - Wbił widelec w kawałek jagnięciny.
- A przede mną była Marina? Jego oczy zwęziły
nieznacznie.
- Tak.
- A przed nią?
- Suzy.
- A przed Suzy?
- Wendy.
- A przed nią?
- Mindy.
- I wszystkie z tobą mieszkały?
- Zgadza się.
- Kłamiesz jak najęty, co?
- Sama tego chciałaś. Wzniosła oczy do nieba.
- O Boże, czy ty mi kiedyś powiesz choć kawałek prawdy?
- Masz niezwykle seksowne stopki. Wprost uwielbiam je,
zwłaszcza z tym błękitnym lakierem na paznokciach.
No cóż, mało owocna dyskusja, by nie powiedzieć więcej. Ale
przynajmniej nie wpadł w złość, a to już było coś. Nie chciała
zepsuć nastroju posiłku. Reszta dnia byłaby bardzo smutna.
Musiała sama przed sobą przyznać, że poruszanie tego tematu
akurat w takim momencie nie było najmądrzejsze z jej strony.
Ale prawdę mówiąc, była zmęczona jego unikami, wiecznym
ukrywaniem się w skorupie. Zmęczona ciągłym zważaniem na
to, o co może zapytać, a co było nietykalnym tabu. Postanowiła,
że zajmie się tym prędzej czy pózniej. Raczej nawet prędzej.
Ale teraz nie była na to odpowiednia chwila. Teraz był czas
na miłość, marzenia i iluzje. Była sam na sam z Randem w
uroczej restauracji i pałaszowali pyszności, których aromaty i
smaki przywodziły na myśl zamierzchłą przeszłość i egzotyczne
krainy.
RS
95
Potem poszli na plażę i leżeli w cieniu kokosowej palmy,
czytając, drzemiąc, rozmawiając i kąpiąc się w oceanie dla
ochłody.
- Czuję się straszliwie dekadencka, kiedy tak wyleguję się, nic
nie robiąc dla dobra społeczeństwa - westchnęła z
rozleniwieniem.
- Uwielbiam dekadencję - uspokoił ją.
Tego wieczora znowu jedli homara, na specjalne życzenie
Shanny, która stwierdziła, że dobrego jedzenia nigdy dość,
zwłaszcza jeśli homar jest tani, świeży i prosto z morza. A Rand
nie zamierzał się o to z nią sprzeczać.
Przyglądał się twarzy Shanny w migotliwym świetle świec,
wsłuchany w ciepłe brzmienie jej głosu, kiedy opowiadała o
ojcu, o matce. Mógłby tak siedzieć i słuchać jej całą noc.
- Nie uwierzysz, ale byłam na nich wściekła za to, że zmarli.
Całymi nocami wyobrażałam sobie, jak wytaczam im sprawę w
sądzie - mówiąc to, wystukiwała rytm trzonkiem noża. - Możesz
to zrozumieć?
Jej pełne zdumienia niedowierzanie było wzruszające.
- Doskonale to rozumiem. Nie należysz do osób, które
załatwiają takie sprawy, rozbijając meble.
- Masz rację, chociaż kto wie... Może parę połamanych
krzeseł przyniosłoby mi większą ulgę niż te moje nocne
rozprawy sądowe.
Jak dobrze ją rozumiał. Pamiętał, jakby to było dzisiaj,
bezsilną złość po wyjezdzie matki. Czuł się zdradzony i
porzucony. Ileż to razy planował straszliwe czyny, które
pomściłyby jego krzywdę.
- Chciałaś tego. co niemożliwe: by oni wrócili. To oczywiste,
że byłaś na nich zła.
- I nie tylko na nich - westchnęła Shanna. - Na Boga, ludzi, na
cały świat. Mądrzy opiekunowie mówili mi, że to normalne, ale
mnie się wydawało, że ze mną jest coś nie tak.
- Bardzo trudno ustalić granice normy.
RS
96
- Hm. to brzmi pocieszająco - roześmiała się, wznosząc
kieliszek do toastu. - Wypijmy za dziwnie cudowny i cudownie
dziwny świat.
Kiedy dwa dni pózniej obudziwszy się ujrzał na sąsiedniej
poduszce jej zmierzwione jasne kosmyki, przypomniał sobie te
słowa: Dziwnie cudowny i cudownie dziwny..." Shanna tak
właśnie odbierała otaczający ją świat. W najprostszych rzeczach
dostrzegała zadziwiającą cudowność. W skrzydełku owada, w
barwnym upierzeniu ptaka, w smacznej potrawie i we
wzorzystej tkaninie swojej kangi, śmiech tak łatwo jej
przychodził, a on nauczył się kochać jego brzmienie.
Pewnego dnia ten śmiech może zniknąć z jego życia na
[ Pobierz całość w formacie PDF ]