[ Pobierz całość w formacie PDF ]

w głosie twierdzili, że najważniejszy pożytek z ogrodzenia polega na zużyciu na niego
strasznego stosu drzew, co spowodowało, że pasmo lasu między bagnem a jeziorem
odsunęło się od obozu o dobre pół kilometra. I w dużym stopniu było to prawdą.
Oddział budowniczych  Ronda, Ilja, Markus  poprawiał częstokół. Pracowali
w milczeniu, kręcili bęben z liną, narzuconą na ostrze pala, tylko Ilja co jakiś czas
krzyczał.  Jeszcze!... Zpicie? Podłóż kamień! . Czasem dodawał do tego rosyjski
trzyelementowy zwrot, którego dokładnego przekładu Stefan nie znał, ale generalnie
domyślał się. Już któryś z rzędu dzień praca szła wolno: brakowało Wiery, która potrafiła
pracować za dwóch.
Tu, jeszcze silniej niż na bagnie, Stefan czuł się wyobcowany. Tam starali się go nie
zauważać, ale nie było też do czego się przyczepić. Tu zauważyli go, a zauważywszy,
zaczęli ruszać się szybciej, z posępnymi i ponurymi minami, rzucając kosę spojrzenia
spode łba. Jak zwykle  sprawiało mu to przykrość i przypominało wbitą w duszę
drzazgę. To była stara drzazga, w zainfekowanej zaropiałej rance, i nie dało się, mimo że
trwało tu już kilka lat, do niej przyzwyczaić. Koszmar, pomyślał nagle zdziwiony Stefan.
Dlaczego oni mnie tak nienawidzą? Przecież to głupie. Co ja im robię? A jak nie ja, to
ktoś inny...
 Czy to jest robota?  zapytał, dłubiąc w sypkiej ziemi.
 Kto tak ubija, bałaganiarze? Czy to jest dobra robota? Ilja przestał kręcić bębnem,
gapił się hardo.
 Sam ubijaj.
Stefan uniósł brew.
 Nie widzisz, że nas jest tylko troje?  od razu spasował Ilja, i nagle zadarłszy głowę,
nawet nie krzyknął, a wywiercił cienkim głosikiem:  Co my tu możemy we troje zrobić,
co? Dużo możemy zrobić, co, Lorenz? Kto Wierę wypędził na wyprawę, ja?
To było kłamstwo, wyrazne bezczelne kłamstwo: Wiera poszła sama, a Stefan tylko
nie przeszkodził jej w ekspedycji, udając dla publiczności, że całkowicie akceptuje i nawet
więcej, sam jakoby planował tę nikomu niepotrzebną wyprawę  a przecież dobrze
wiedział, że nikogo tym sposobem nie wprowadzi w błąd  ale czuł teraz: Ilja wierzy w to,
co mówi. Aatwo wierzy się w to, w co chce się wierzyć.
 No to może lepiej Wierę zrobimy brygadzistą  pomyślał na głos Stefan, obojętnie
przyglądając się kompletnej porażce oponenta  skoro nie dajesz sobie rady... Jak
uważasz?
 Jeśli jeszcze żyje!  natychmiast wtrąciła się Ronda.
Jej oczy płonęły jak u kota. Rwała się do bitki.
Stefan uśmiechnął się szeroko: można było pomyśleć, że Seks-Petardę naprawdę
obchodzi Wiera, a nie Peter. Ha! I jęczże trzydzieści trzy razy  ha! Co prawda, jeśli
wyprawa nie powróci... Tu mnie nie dopadną, pomyślał Stefan. Wiem, z kim mam do
czynienia. A łączność... Cóż, oddałem im swój najlepszy komplet, nie można mi niczego
zarzucić. Zabłądzić też nie powinni, mają wspaniałą mapę, jeszcze ze zdjęć  Dekarda .
Chyba żeby mapa się zdezaktualizowała, ale to raczej wykluczone: planeta jest pasywna
sejsmicznie, przez całe czterdzieści lat ani jednego trzęsienia ziemi, ani huraganu...
 Lepiej myśl o sobie, a nie o Peterze  powiedział, do Rondy kierując słowa.  Bo on
o tobie jakoś myśleć nie zamierza.
Wyczuwszy coś niedobrego, odwrócił się. No tak: Markus stał za plecami. Mimo że
Stefan odwrócił się gwałtownie, chłopiec już miał niewinną minkę. Sprytny szczeniak.
Szczyl, czterdzieści osiem dopiero, a już taki cwany... Rzuci się taki pod nogi, ci dwoje
uderzą od frontu, i mogliby się dorwać do blastera. Kiedyś się dobiorą, jak nie ci, to inni.
Ktoś z nich oblał hasło kwasem. Ale oto, co jest zabawne, jak tylko dowództwo odejdzie,
Markus, sapiąc i siąkając nosem, zacznie objeżdżać Rondę, że ta nie wtedy kiedy trzeba
i nie tam puściła zeza... Zrozumieją, że Stefan wszystkiego się domyślił. I zaczną się
spierać. Głupcy, myślą, że gubi ich brak synchronizacji w działaniu. Bzdura! To ich
akurat ratuje, tyle że nikt z nich tego nie rozumie. Poza Margaret, ale ta z nimi nie jest.
Niech się spierają. Jakoś dawno nie było porządnej kłótni. Dawno nie trzeba było
wysłuchiwać skarg na to, że Dave znowu się bije, i donosów jeden na drugiego,
niekończących się pasm donosów, całych pokładów geologicznych, i nie zwracać na nie
uwagi... albo odwrotnie, zwracać, w zależności od okoliczności. Wykręcać się, wywijać jak
wąż, jednocześnie demonstrując twardość i naginać, naginać opinię większości na swoją
korzyść. Tak naprawdę to przecież na korzyść tejże większości. I ciągle myśleć, że tym
sporom i kłótniom nie będzie końca, przeklinać swój los, nie domyślając się, że to
przecież jest prawdziwe życie.
Teraz zjednoczyli się. Nie wszyscy, ale wielu. A on się, głupi, cieszył, że bójki na
pokładzie ustały! Bo się zjednoczyli przeciwko niemu, swojemu kapitanowi. A on
przegapił ten moment, a to jest niewybaczalne. Teraz już za pózno cokolwiek naprawiać,
każde zdecydowane działanie będzie szkodliwe, należy czekać, kiedy otworzy się ten
wrzód i wtedy...
Wtedy zobaczymy.
 To nie jest praca dla wuja  burknął Stefan.  Stąd od ogrodu to wasza dzisiejsza
norma. Jeśli się nie wyrobicie, będziecie tu harować, zamiast świętować. A ja osobiście
sprawdzę jakość wykonania. Jasne?
Idąc ku trapowi, czuł na sobie nienawidzące spojrzenia. Niech sobie, niech... Chciał
przyspieszyć. Nie, nie wolno. Oni nic mi nie mogą zrobić. Nigdy. Niech wszystko zostanie
tak jak jest, jak było, przecież tak naprawdę nie było aż tak zle. Czyli niech to trwa tak
długo, jak tylko się da...
9.
Siedząc w kucki przed grubym łożem sprężynowego strzałomiotu, zasłoniwszy twarz
rękami, Inga płakała dokładnie tak, jak płacze dziewięcioletnia dziewczynka, której
w dniu urodzin nie wręczono obiecanego prezentu. Gdyby teraz pojawił się z lasu calkat,
na pewno za pózno ogłosiłaby alarm. Nikt jej nie widział, kto ma czas i ochotę wchodzić
na górną platformę donżonu? Co najwyżej może się tu zjawić Stefan... Poklepać po
ramieniu, pogratulować w imieniu tych, którymi, jak mu się zdaje, opiekuje się i kieruje.
Przegapiła! Przeszkodził przeklęty czerw, wystarczająco duży i ruchliwy, żeby się
zatrwożyć o Ludwiga. Wystrzeliła w czerwia. I dopiero gdy strzała z dzwięcznym
brzęknięciem, wyskoczywszy z magazynku, ułożyła się w łożu, Inga zrozumiała, że teraz
już za pózno. Czerwia należało powalić drugą strzałą. A pierwszą... Powiedziałaby potem,
że nie uwzględniła poprawki na wiatr, albo że drgnęła jej ręka, Nikt by jej nie uwierzył,
Inga wiedziała, że nie umie kłamać. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • projektlr.keep.pl