[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wśród zbieraczy dużym autorytetem, gdzie mógł psuł mężowi interes. Na przykład
naplotkował w łódzkiej Desie, że niektóre dostarczone przez męża przedmioty są niepewnego
pochodzenia. Odtąd mąż mój musiał korzystać z pomocy Rykierta, jeśli coś chciał sprzedać w
Desie.
- Czy pani to powiedziała milicji?
- Wyciągnęli ze mnie. To jednak trop fałszywy. Gniewkowski wojował z moim
mężem, psuł mu interesy, ale podejrzewać Gniewkowskiego byłoby nonsensem. To
przeuroczy staruszek. Zakładając sprawę absurdalnie, jeśli ktoś z nich zdolny byłby zabić, to
raczej mąż mój, taką czuł nienawiść do Gniewkowskiego.
Umilkła, bo znalezli się na wąskich i krytych uliczkach Zgierza.
- Pani zna mordercę swego męża - stwierdził Henryk. Przecząco pokręciła głową. Gdy
znów wyjechali na szosę, powiedziała:
- Mam tylko podejrzenie w stosunku do pewnego człowieka. Byłam u niego dzisiaj po
rozmowie z panem. Wyjaśnił mi wszystko, odpowiedział na wszystkie moje pytania. Lecz
przecież... - nie dokończyła.
- Proszę, niech pani mówi.
- Nie - rzekła zdecydowanie. - Jeśli jest niewinny, narażę go na bardzo poważne
kłopoty. Jeśli zaś odegrał w tej sprawie jakąś rolę, już wkrótce będę o tym wiedziała.
Uważał, że nie ma prawa pytać dalej, skoro sama nie chce powiedzieć. Ośmielił się
zagadnąć tylko o jedno:
- A laseczka? Czy moja laseczka ma z tym coś wspólnego? Mąż pani nie chciał mi
powiedzieć, w czyich była rękach, zanim do niego trafiła.
- Nie wiem. Naprawdę w tej chwili nie wiem nic konkretnego...
Zajechali przed posesję Butyłłów .
- O wpół do pierwszej znalazłam się przed furtką naszego ogrodu - rozpoczęła
opowiadanie wysiadając z samochodu i otwierając bramę wjazdową. - Idąc dróżką przez
ogród zauważyłam, że przez rolety w oknach przebija światło. Po chwili dostrzegłam nasz
samochód przed gankiem, więc byłam pewna, że mąż oczekuje mnie w domu. Nie zdziwiłam
się, że drzwi na ganek są otwarte, bo mąż domyślał się, o której mniej więcej powrócę z
teatru. Zresztą i samochód nie został jeszcze zagarażowany (garaż jest za domem), a w ogóle
nie przywykliśmy dokładnie zamykać drzwi. Dom jest w głębi ogrodu, obcy do nas nie
zaglądają, nie zdarzył się ani jeden wypadek kradzieży...
Pani Butyłło zatrzymała samochód i przed gankiem, otworzyła kluczem drzwi i
wprowadziła Henryka do mieszkania.
- To tutaj - rzekła szeptem. - Weszłam tak jak teraz. I od razu dostrzegłam nieruchomą
postać leżącą przed kominkiem. Na krótki moment stanęłam przerażona, lecz natychmiast
rozpoznałam męża. Doskoczyłam do leżącego. Dotknęłam dłoni męża. Była już chłodna.
Zapaliła światło w pokoju. Stanęła tuż obok Henryka i jak urzeczona wpatrywała się
w dywan przed kominkiem.
- Nie, nie ma już ani śladu krwi - szepnęła. Nagle ocknęła się z zamyślenia. Wskazała
Henrykowi fotel.
- Zaparzę mocną kawę. To nam dobrze zrobi - powiedziała i opuściła pokój.
Zapalił papierosa i spróbował wyobrazić sobie, że oto jest oficerem śledczym, którego
wezwano do wypadku morderstwa. Na dywanie przed kominkiem leży trup Butyłły, a obok
stoi przerażona pani Butyłło. Na co winien zwrócić uwagę? O co pytać?
Pani Butyłło weszła z tacą, na której dymiły filiżanki z kawą.
- Niestety, tylko tutaj możemy wypić kawę. Nasz dom jest bardzo mały. Oprócz tego
pokoju mamy tylko sypialnię i kuchnię. To wszystko.
Spytał:
- Czy zwróciła pani uwagę, co przede wszystkim zainteresowało milicję?
- Mąż mój trzymał w palcach wypaloną zapałkę. Pakuła wywnioskował, że morderca
zapalał papierosa i wypaloną zapałkę celowo rzucił na dywan przed kominkiem. Morderca
dobrze znał mego męża. Wiedział, że był dbały o swoje rzeczy i bardzo pedantyczny.
Oczywiście, mąż natychmiast schylił się po zapałkę, a wówczas on...
- Uderzył go bagnetem w plecy - dokończył Henryk.
- Mój mąż nie palił. W popielniczce jednak odkryto odrobinę popiołu. Ja też nie palę -
wtrąciła. - Milicja doszła do wniosku, ze morderstwo nastąpiło na krótko po wejściu
mordercy. Gdyby przebywał tu dłużej, na pewno zostawiłby znacznie więcej popiołu, a także
być może jeden lub dwa niedopałki... Zabił mego męża. Pózniej wyrwał nóż z rany i wybiegł
z mieszkania. Pozostawił zapalone światło, nie skorzystał z naszego samochodu, który stał
przed gankiem. Bagnet rzucił w ogród i wyszedł na szosę, a za szosą jest las. Zresztą może
najspokojniej poszedł do przystanku tramwajowego i odjechał?
- Pokazano pani ów bagnet?
- Oczywiście. Milicja pytała, czy czegoś takiego nie było w naszym mieszkaniu lub
czy podobnego bagnetu nie widziałam u któregoś z naszych znajomych. To był zwykły
niemiecki bagnet wojskowy. Od czasów wojny nigdy i u nikogo nie oglądałam czegoś
podobnego.
Wypili kawę. Henryk zapalił nowego papierosa, a ona powiedziała:
- Proszę teraz spełnić obietnicę i wyjaśnić mi, co niejasnego zauważył pan w
postępowaniu mego męża.
Opowiedział jej o człowieku, który podawał się za Rykierta. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • projektlr.keep.pl