[ Pobierz całość w formacie PDF ]
niedoświadczona, by mieniem i sobą porządzić, a nie ufa nikomu. I prawie dodał smutno
bo nikt pomocnej ręki nie podał onym sierotom, kromie jednego młodzika, który wyzuł je
z sandomierskiej obierzy. Obawiam się, że jego to szukać szła, i nijak jej zabronić. Mówić z
nią muszę.
Wyczuwając w słowach biskupa wyrzut, że nie zadbał o sieroty po zasłużonym mężu,
Bolesław usprawiedliwił się:
Wżdy wiecie, że nie jeno po panu z Krępy sieroty ostały, jako że nie stać mnie na
wszystko. Krewniaków możnych mają, ich to pierwszy obowiązek. Są inne, które nie mają
nikogo.
Iście tak, jeno że się krewniacy do powinności nie czują.
Opowiedział biskup, jakiego przyjęcia doznały sieroty w Dębnie, i zakończył:
Wiem ci, miłościwy panie, iżeście nie zbyli jeszcze nawet brzemienia pierwszego
najazdu, a innych trosk takoż nie brak. Nie o wspomożenie jednakowoż idzie ni o tych dwoje
sierot, bo iście więcej ich ostało, jeno by wiadome było, że kto mienia ni krwi dla pospólnego
dobra nie skąpi, własnego pokolenia na poniewierkę nie ostawi. Każdy zasię w kraju wie, że
panowie z Krępy odpór dali najazdowi, sześć niedziel dzierżąc go na sobie do ostatka swych
sił, bez nijakiej pomocy, wielu innym szczędząc takowego losu, jaki ich samych poścignął.
Bóg im wiekuistym żywotem nagrodzi, ale sierotom myśmy dłużni odwdziękę, gdy ległym
jeno modły.
Bolesław słuchał opuściwszy oczy. Dochodziły go już szemrania, że pod Sieradzem stał
bezczynnie, gotów do walki z Kazkiem, ale nie z Tatarami. Teraz zdało mu się, że i Prandota
za złe mu to poczytuje. Powiedział przygnębiony:
Bóg mi świadkiem, że nie z bojazni o żywot własny nie dałem pola Tatarom, jeno by
reszty sił nie wytracić. Tatarzyn przyjdzie i odejdzie, a zli sąsiedzi ostają. Może od Kazka
pokój będzie, bo pono chorzeje, a syn jego po Konstancji nam przychylny. Ale na
jadzwieskiej granicy nie spać bez oręża. %7łeby Jadzwież na Litwie nie miała oparcia, snadnie
by z nią koniec uczynił, bo choć bitny to naród, ale niewiela ich jest. Wiem ci, że i to za
gnuśność mi poczytują, że za Wieprzem nikt żywota ni mienia niepewny, choć jeno sposobnej
pory czekam, by kres temu położyć. I to wiem, żem się w wielkich imienników nie wdał.
Może zle się stało, żeście Konrada z krakowskiego stolca zegnali, bo on wojnę miłował, ja
zasię pokój zakończył gorzko.
Chrystus pokój głosił, a powiedział, iże przyjdzie czas suknię przedać, by kupić
miecz surowo przerwał biskup. Jeśli nawet Konrad ręki braterską krwią rodzica
waszego nie skalał, to jej i do obrony nie przyłożył, korzyścić zamyślając z Zwiętopełkowej
zbrodni. Pod klątwą żył, a nikt posłuchu nie winien takowemu, którego Kościół ze
społeczności swej wyłączy. Właść zasię nie jeno prawem jest, ale i obowiązkiem. Od Boga
pochodzi i wedle praw Bożych, ma być pełniona. Wiary i Kościoła świętego bronić winna,
sprawiedliwości domierzać i świadczyć miłosierdzie. A pierwsze uciśnionych i sierot doli
obelżać48 Pietrka Zbygniewica odjąć należy pieczy Radosława, dla puścizny po Pietrze i
Zbygniewie z Krępy włodarza ustanowić z waszego ramienia, któren by zasadzce wyszukał,
by za waszym przywilejem spustoszone mienie odbudował i na niemieckim prawie na nowo
osadził. A takoż przypomnieć wam winienem, jako onże Radosław po dwakroć już na roki
nie stanął o zagrabienie kościelnego mienia. Zechciejcie zrok wyznaczyć, a jeśli po trzecie nie
stanie, w zaoczności go sądzić.
Gdy Bolesław milczał, Prandota zapytał:
Nad czym dumacie, miłościwy panie?
Uczynię, jak chcecie odrzekł książę. Może rycerze z Dębna z dobrej woli
Pietrka wydadzą, bo nic im po nim. Nie wiem, jako będzie z puścizną po jego oćcu i stryku,
niełacno zasadzce nalezć, który by od bitki z Radosławem poczynać chciał. W waszej zasię
sprawie wolałbym sposobniejszej pory doczekać. Radosław wie, że na trzecim zroku sprawa
w zaoczności sądzona będzie. Tedy po dwakroć nie stanął, bo widno wykręt jakowyś gotuje
lubo na poparcie liczy rodowców i swojaków, jakich ma po równi u mnie w radzie czy u was
w kapitule. Gdyby zasię wyrok po waszej myśli wydany ostał, choćby z wrogiem zmówić się
gotów, by do wykonania nie dopuścić. Po to i wielmoże na krakowskim stolcu osiąść mi
zwolili, bym pląsał, jako mi zagrają zakończył.
Prandotę dotknęło odezwanie się księcia, ale nie mógł zaprzeczyć, że bez poparcia
wielmożów nie zdołałby wyprzeć z Krakowa Konrada. W zamian wynagrodzenia czekają w
nadaniach, przywilejach i urzędach, nie tylko świeckich, ale co gorsze i duchownych,
rodowców na nie rając bez powołania i przygotowania, zajętych jedynie zbieraniem prebend i
beneficjów, troskę o dusze spychając na ubogich i ciemnych wikariuszy. Biskup
spochmurniał; i on nie próbował się temu wprost opierać, wiedząc, że tylko rozterkę by
wywołał, natomiast w szkole kapitulnej starał się wychowywać ludzi nie związanych z
możnymi rodami. Ale to jest posiew na przyszłość, a Prandota czuł upadek sił i sam z troską
myślał o osobie następcy. Tymczasem znosić musi we własnej kapitule takich, jak Paweł z
Przemykowa, rozwiązły młodzik, wbrew obowiązkowi prezencji49 czas spędzający na łowach
i biesiadach; Półkozice możni są i spowinowaceni z największymi rodami. Następcą swym
Prandota widziałby najchętniej Jakuba ze Skarszewa, doktora dekretów, którego uczynił
48
obelżać ulżyć
49
prezencji obecności (tu: obowiązek brania udziału w obrzędach kościelnych i pracy duszpasterskiej)
dziekanem kapituły. Za życia swego jednak nie może przeprowadzić jego wyboru, a umarli
nie mają głosu. Jakub, człowiek chłopskiego stanu, mimo swych zasług i wykształcenia nie
znajdzie większości w kapitule złożonej wyłącznie z rodowców.
Biskupowi na myśl przyszedł Główka. Gdyby zechciał kształcić się dalej, Kościół
zyskałby pożytecznego pracownika, a on miałby zapewnioną przyszłość. A tak zmarnuje się
lub zejdzie na złe drogi, bo kto raz rozminie się z prawem, niełatwo mu nawrócić. A na
dobitkę biedna dziewczyna przez niego życie sobie związać gotowa.
Smutne zamyślenie Prandoty przerwał książę, pytając:
Kiedy, wielebny ojcze, wracacie do Krakowa? Jeśli się już w siłach czujecie, rad bym
jechał społem z wami.
Na mnie nie czekajcie, miłościwy panie odparł Prandota. Wypocząłem co
nieco, jeno jeszcze za Wisłę muszę się przeprawić, by do Staniątek wstąpić. Niewiele z drogi,
a z oną dziewuszką mówić chciałem.
Na skraju Niepołomskiej Puszczy, na niewielkim wzniesieniu, wśród łęgów i rozlewisk
Wisły położony klasztor w Staniątkach nieczęsto widywał gości, mimo że nad bramą wisiał
zwyczajowy napisz pateat miseris et amicis50. Z drogi leżał od solnego gościńca do Bochni i
nawet suchą porą panującą tam ciszę rzadko przerywał skrzyp otwieranej bramy. Gdy roztopy
zamieniły wiodącą do niego drożynę w grząską maz, stara furtianka drzemała spokojnie,
pewna, że słodką bezczynność przerwie jej dopiero dzwonek wzywający na tercję.
Z marzeń wyrwało ją kołatanie do furty, zapewne nie pierwsze, bo przybierające na sile.
Poskoczyła w obawie, że ksieni przyłapie ją na zaniedbaniu obowiązków, spojrzała przez
okienko i nogi ugięły się pod nią z wrażenia. Pod bramą, w szczupłym orszaku, czekał biskup
Prandota. Co rychlej odsunęła zaworę i natychmiast ruszyła, by zawiadomić przełożoną o
przybyciu pasterza. Wyszeniega jednak widocznie sama zauważyła przyjazd i szła już przez
[ Pobierz całość w formacie PDF ]