[ Pobierz całość w formacie PDF ]
po raz pierwszy od trzech lat.
- Witaj, Tabitho - odpowiedział chłodno.
- Tak się cieszę, że cię widzę - stwierdziła radośnie, a gdy uśmiechnął się z wyraz-
nym przymusem, dodała: - Zwietnie wyglądasz. - Zaszczyciła go zniewalającym uśmie-
chem, który dawniej stosowała, gdy zobaczyła w sklepie coś interesującego. Zwykle było
to coś pasującego do sukienki lub butów i kosztowało krocie.
Felix spojrzał na jej dłoń. Na serdecznym palcu lśnił ogromny brylant. Był większy
nawet od tego, który jej podarował. Widocznie nowy towarzysz życia miał dość pienię-
dzy, by zadowolić zachłanną na luksusowe dobra Tabithę, a jednocześnie sprawy uczuć
nie miały dla niego znaczenia.
- Ty też wyglądasz doskonale - odpowiedział.
- Co tu robisz?
R
L
T
- Zakupy. - Wskazał wózek. - A ty? - Tylko niech nie usłyszę, że pozbyłaś się na-
szego dawnego mieszkania i zostaliśmy sąsiadami, dodał w myślach. Nie miał najmniej-
szej ochoty na kolejne przypadkowe spotkania i bolesne wspomnienia.
- Urządzam babski wieczór.
Odruchowo zerknął do jej wózka. Kilka butelek wina, niskokaloryczne przekąski...
Pamiętał jej wieczory z koleżankami, a szczególnie rozmowę na balkonie, która złamała
mu serce. Nie potrafił tego zapomnieć i wybaczyć. Podobnie jak chwili, gdy Tabitha zo-
rientowała się, że straciła kurę znoszącą złote jaja.
- Powinniśmy się spotkać któregoś dnia i porozmawiać. Byłoby mi bardzo miło -
dodała, ujmując jego dłoń.
Nie wierzył własnym uszom. Kiedyś drwiła z niego za plecami. Czy naprawdę wy-
obrażała sobie, że marzył, by znów się z nią spotkać?
- Muszę już iść - stwierdził chłodno i ruszył do kasy, choć nie włożył do wózka ca-
łej listy zakupów.
W złym humorze pojechał na dworzec po Daisy. Też była nie w sosie i niewiele się
odzywała. Pomyślał, że zaraził ją swoim ponurym nastrojem.
- Wszystko w porządku? - spytał, gdy dojechali do domu.
- Felix, nie śmiem cię prosić... - Przygryzła wargę.
Znał ten wstęp na pamięć. Tabitha zawsze tak zaczynała rozmowę, gdy wydała
wszystkie pieniądze na ubrania. Uważała, że nie powinna pokazywać się dwa razy w tej
samej sukience.
- Słucham? - spytał ostro.
- Nieważne... - Daisy zamilkła.
Tabitha zachowywała się w ten sam sposób. Potem musiał kupować jej kwiaty,
złotą lub platynową błyskotkę albo zapraszać do eleganckiej restauracji.
- Może zaoszczędzisz czas nam obojgu i wykrztusisz wreszcie, o co chodzi? - spy-
tał agresywnym tonem.
Daisy spojrzała na niego zdumiona.
- Felix, czy coś się stało?
- Nie, nic...
R
L
T
- Zwykle nie warczysz na ludzi bez powodu. - Uniosła brwi.
- Przecież nie warczę.
- Posłuchaj, jeśli nie chcesz rozmawiać i masz zamiar tkwić w tym nastroju przez
cały weekend, to mogę równie dobrze wrócić do siebie.
Wiedział, że powinien powiedzieć Daisy o spotkaniu z byłą narzeczoną, nie potra-
fił się jednak przełamać i przyznać do własnej słabości. Mimo upływu lat, spotkanie było
przykrym wstrząsem. W głębi duszy wciąż uważał, że kobiety interesują wyłącznie jego
pieniądze.
- Przepraszam, że byłem niemiły. - Przymknął na moment oczy. - Nie wyjeżdżaj.
Daisy pogłaskała go po policzku.
- Dobrze, jeśli naprawdę tego chcesz. Martwię się o ciebie. Za wiele pracujesz.
Kolejne ulubione powiedzenie Tabithy, pomyślał. Potem zgłaszała pretensje, że
nigdy nie ma dla niej czasu.
- Nie czuję się przemęczony - oznajmił stanowczo.
Spojrzenie Daisy świadczyło jednak dobitnie, że mu nie uwierzyła. Na szczęście
nie wracała do tego tematu, w ogóle niewiele mówiła przez całe popołudnie, co zupełnie
nie było w jej stylu. Zdawał sobie sprawę, że to jego wina.
- Przepraszam. Mam dziś wyjątkowo zły dzień - odezwał się w końcu.
- Ja też nie mam świetnego nastroju. Niewiele spałam tej nocy.
- Co się stało?
- Dochody miasteczka wciąż są za małe. Musimy więcej zainwestować. Nie chodzi
tylko o nowy budynek...
Oczekiwała, że wyłoży pieniądze? Zupełnie jak Tabitha, która zawsze chciała wię-
cej. Zgodził się sponsorować wesołe miasteczko, ale najwyrazniej Daisy nie zamierzała
tym się zadowolić. Audził się naiwnie, że jest zupełnie inna, a ona potrzebowała go tylko
w jednym celu, by finansował jej upadającą firmę. Ile razy można dać się nabrać? - po-
myślał rozzłoszczony.
- Masz więc nadzieję, że niejaki Felix Gisbourne wyciągnie portfel i rozwiąże
wszystkie twoje problemy, prawda?
R
L
T
Spojrzała na niego kompletnie zaskoczona. Słusznie, pomyślał Felix. Potraktował
ją tak, jak ona jego.
- Zapomnij, że cokolwiek powiedziałam - stwierdziła lodowatym tonem. - Właśnie
nadszedł czas, by wszystko zakończyć. Dobrze, że nie zaczęliśmy budować holu. Nie
przyjechałam, żeby prosić cię o pieniądze. Nie potrzebuję ich. Przyślij mi fakturę za czas
spędzony w wesołym miasteczku. Nie chcę cię więcej widzieć.
- Dobrze się składa. Ja też nie chcę cię znać. - Do końca życia nie zaufam żadnej
kobiecie, dodał w myślach.
Drgnął, gdy drzwi wejściowe trzasnęły przerazliwie głośno.
Daisy wsiadła do pociągu jadącego do Suffolk. Była wstrząśnięta. Człowiek, któ-
rego kochała, właśnie oskarżył ją o chęć wyłudzenia pieniędzy dla ratowania biznesu.
Przecież chciała tylko porozmawiać o Billu i kolejnych problemach.
Oświadczył, że nie chce jej znać, a ona naiwnie wyobrażała sobie, że jest zakocha-
ny. Okazał się zimny, wyrachowany, pozbawiony uczuć. Jak mogła być tak głupia?
Sytuacja wesołego miasteczka wyglądała tragicznie. Daisy spotkała się z pośredni-
kiem handlującym nieruchomościami. %7łeby szybko sprzedać dom, powinna bardzo obni-
żyć cenę. Przedtem musiałaby spłacić pożyczkę na zakup szklanych tafli i wynająć
skromne mieszkanie. W tej sytuacji zysk ze sprzedaży wystarczyłby tylko na kilka mie-
sięcy podtrzymywania rodzinnego interesu, który wymagał nie rozpaczliwego łatania
dziur, ale obliczonego na kilka lat poważnego planu inwestycyjnego. Na dodatek Bill
przechodził na emeryturę, więc obowiązki administratora spadły na nią. Czyli koniec z
pracą w warsztacie, którą tak lubiła.
Gdy tylko wróciła do domu, przebrała się w dżinsy i bawełnianą koszulkę, wsko-
czyła na rower i pojechała do warsztatu. Zajęła się pracą, ale nie potrafiła się skupić.
Ciągle dzwięczała jej w uszach ostatnia rozmowa z Feliksem. Może gdyby wypłakała się
przed kimś, choć trochę by jej ulżyło, jednak nie chciała obarczać swoimi problemami
Bena ani Alexis, natomiast Annie w sobotni wieczór na pewno wyszła gdzieś z narzeczo-
nym. Daisy nie mogła uwierzyć, że wszystko nagle runęło. Cóż, przynajmniej teraz wie-
działa na pewno, że nie nadaje się do poważnego związku. Nigdy więcej się nie zakocha.
R
L
T
Minął tydzień. Felix przeglądał pocztę. Otrzymywał z agencji informacje i wycinki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]